niedziela, 13 września 2015

Bolesław Gwidon Jaśniewicz (1675-1710)

Z Kruszwicy wywodzi się ojciec Bolesław Gwidon Jaśniewicz. W mieście nad Gopłem urodził się 1 stycznia 1675 roku, jako syn Zbiluta Jana Jaśniewicza i Bronisławy z Janiszewa Janiszewskiej. Ochrzczony został uroczyście w rok po urodzeniu, w dniu Zielonych Świąt w 1676 r. w Gdańsku, w miejscu zamieszkania rodziców. Otrzymał imiona: Mieczysław - Bolesław - Jan Ewangelista, ale w domu nazywali go po prostu Bolkiem.

Od najmłodszych lat pragnął zostać świętym, takim jak św. Stanisław Kostka. Jego bowiem wybrał na swego duchowego patrona. Już od dzieciństwa miłość swą skierował ku Duchowi św., (kult Ducha św. zaszczepił mu jego wuj, brat matki O. Józef Janiszewski z Zakonu Kanoników Ducha św. de Saxia z Sandomierza, który często odwiedzał ich dom rodzinny). On też udzielił Bolkowi I Komunii św. w dniu Zielonych Świąt w 1683 r. w Toruniu, w kościele św. Jakuba, podczas której zauważył, że chłopiec w chwili przyjęcia Jezusa w hostii był jakby przemieniony i "podniesiony na pół łokcia ponad stopień ołtarza, co w zdumienie wprawiło kapłana i obecnych tam ludzi". Sakrament bierzmowania przyjął w 1685 r. w Krakowie z rąk biskupa Jana Nałęcz - Małachowskiego w obecności swego wuja O. Józefa, który przebywał jako kaznodzieja czasowy w kościele, św. Krzyża w Krakowie. Okres dzieciństwa i chwilę bierzmowania Bolesława opisał O. Józef i zostawił w Zakonie Ducha św. de Saxia. Jak wynika z tej informacji, chwila bierzmowani a przyszłego Duchaka wywarła nadzwyczajne wrażenie na dziesięcioletnim chłopcu. Cały prawie dzień trwał na modlitwie, przebywając w zaciszu klasztoru duchackiego przy św. Krzyżu. Zapytany przez O. Józefa, jak czuł się w tej chwili, odpowiedział, że tego nie jest w stanie opisać. Powiedział też, że poczuł w sobie dziwną odmianę, widział bowiem nad swoją głową i dwoma bierzmowanymi chłopcami siedem płomieni. Po ukończeniu nauki w szkole średniej Bolesław, słuchając wewnętrznego głosu, wstąpił do Seminarium duchownego w Gnieźnie i jako alum gnieźnieński został wysłany na studia teologiczne do Rzymu. Zakończył je uzyskując stopień naukowy i w wieku 23 lat został wyświęcony w Rzymie na kapłana.

Ks. Bolesław mieszkał w Rzymie w domu zakonnym Zakonu Ducha św. de Saxia. Spotykał się tam z najgodniejszymi Ojcami spośród Kanoników Ducha św. de Saxia. Choć nie był zakonnikiem, to był jakby jednym z nich, przyjął bowiem ich reguły i zwyczaje. A jaki był to Zakon, niech świadczą fakty. Spośród Duchaków było 3 papieży, 17 kardynałów, wielu biskupów, arcybiskupów i patriarchów oraz wielu świętych. W czasie pobytu w Rzymie Bolesław spotykał się z wielu świętymi zakonnikami i zakonnicami różnych reguł. Chłonął wszystko, co dobre, mądre i podniosłe, W katakumbach od męczenników uczył się cierpieć. Od pokutników nabrał umiłowania pokuty. Zajmowała go też teologia mistyczna, a owocem była jego praca pt. "Mistyka w życiu świętych". Interesował się historią zakonów, a szczególnie dużo czasu poświęcał Zakonowi Ducha św. de Saxia. Wpisy i odpisy aktów Zakonu przywiózł ze sobą do Polski. Złożył je i zostawił w Stawiszynie.Jako kapłan był w Rzymie bardzo ceniony, zwłaszcza w klasztorach.

Będąc młodym księdzem głosił kazania w wielu żeńskich zakonach i spowiadał. W Rzymie miał opinię "Świętego Polaka" i niemało z tego powodu kłopotów, często klękano przed nim na ulicy prosząc o błogosławieństwo. Opowiadano o cudach ks. Bolesława, mówiono np., że dla wielu chorych uzdrowił, ludziom znękanym złym losem i niepowodzeniami potrafił uprosić u Boga zmianę na lepsze. Zmartwiony tym wyjechał do Florencji, ale i tu podążyła za nim Jego sława. Wielki szacunek okazywali mu biskupi i duchowni. Martwiło to pokornego kapłana, który nie mógł zrozumieć, że jest od innych lepszy, a przeciwnie uznawał siebie w swej pokorze za gorszego. Na nabożeństwach odprawianych przez ks. Bolesława gromadzili się liczni duchowni i tłumy świeckich. On zawsze z pokorą i skupieniem odprawiał mszę św., a gdy po podniesieniu modlił się wpatrzony w hostię, łzy ciurkiem spływały mu na obrus i korporał tak, że "po skończonym nabożeństwie długo mokre pozostawały". Gdy to zauważono chorzy spieszyli do ołtarza "by sobie łzami św. Polaka oczy leczyć". I w wielu przypadkach Bóg nagradzał wiarę wiernego ludu. Gdy o tym dowiedział się ks. Bolesław, ukrył się u Serwitów za Florencją w ich macierzystym klasztorze. A gdy i tam go odkryto, wówczas poszedł do Kartuzji Florenckiej na pół roku, tu trwał w modlitwie i pokucie.

Kartuzi pragnęli zatrzymać go na zawsze u siebie, ale on powiedział im, że wstępuje do Zakonu Ducha św. de Saxia i "posłudze chorym i biednym się oddaje, a w Pustelni św. Brunona pragnie odkurzyć się z naleciałości tego świata". Pewnego dnia po odprawionej mszy św. w Kartuzji ukazał się ks. Bolesławowi Jezus Chrystus niosący na ramieniu bardzo ciężki krzyż. Jezus stanął przed oniemiałym z zachwytu i podziwu ks. Bolesławem. Zbawiciel patrzył na niego długo i żałośnie i rzekł "Synu! pragniesz ty cierpieć dla miłości mojej?" "Ty wiesz Panie, Ty wszystko wiesz" odpowiedział ks. Bolesław. Wtedy Jezus włożył na jego barki swój krzyż mówiąc: "Tedy idź za mną, a nie tęsknij sobie". Ks. Bolesław jęknął boleśnie pod ciężarem tego krzyża i upadł na ziemię. W tej chwili ujrzał mnóstwo krzyżów lecących na siebie różnej wielkości tak, że przeląkł się gdy zobaczył, że cała jego sutanna jest obsypana maleńkimi krzyżami. Zbawiciel natomiast stał i patrzył, po czym nakreślił na piersi Bolesława krzyż duchacki, który odtąd zawsze widział. Pan powiedział też: "Pójdź już za mną a nie ociągaj się", Zrozumiał wówczas, że Jezus wzywa go do Zakonu Ducha św. dc Saxia.

Mając 25 lat ks. Bolesław wstąpił do zakonu i w dniu Wniebowzięcia Maryi 1700 roku z rąk generała zakonu O- Bernardyna Casali przyjął habit Kanoników Ducha św. de Saxia i imiona Bolesław Gwidon. Zakonne życie rozpoczął mieszkając w rzymskim domu i tam po roku nowicjatu złożył śluby zakonne. Należy podkreślić, że szybko też zasłynął w całym Rzymie ze swego heroizmu, był niestrudzony w posłudze chorym. W czasie pożaru szpitala de Saxia O. Bolestaw Gwidon wbiegł do ognia i z płonącej sali na własnych barkach wynosił chorych. Jak ten czyn miłosierdzia i poświęcenia podobał się Panu, okazał to cudem, bo wśród otaczających płomieni swoich chorych wynosił zupełnie nie poparzonych. Wreszcie upadł na kolana i prosił Marię o ugaszenie ognia. Kiedy w płomienie wrzucił duchacką koronkę w momencie ogień ustał. Poruszony tym wypadkiem papież pokrył wyrządzone pożarem szkody i dziękował Bogu za silną wiarę. Jaką w tym Słudze Bożym Pan objawił. Zakon Ducha św. de Saxia stawiał sobie za główne zadanie troskę o ubogich i chorych, miłosierdzie było podwaliną tego szpitalnego Zakonu, do czego czwartym ślubem każdy syn czy córka musiał się zobowiązać. Powołanie do Zakonu ścisłe łączyło się z pojęciem ofiary, brat czy siostra tego Zakonu miał być na usługi każdego biedaka, którego należało uważać za swego Pana.

W poświęceniu dla cierpiących bł. O. Gwidon nie znał miary, potwierdza to zapis, jaki wystawiono w opisie O. Bolesława, "Ten zakonnik iście uważa chorych za panów swoich" mówili o nim jego przełożeni. "Jeżeli tak dbał o potrzeby ciała swoich ubogich i chorych to co mówić o potrzebach duszy. Był prawdziwym ojcem powierzonych sobie dusz". O sobie zapominał, a tylko pamiętał o cierpiących, chodząc koło nich pełen szacunku i skromności, cuchy, miły uprzejmy - istny anioł Boży. "Serafinem go nazywano i Aniołem pociechy, a on nic nie odpowiadał skupiony jakby nie słyszał tych pochwał, służył wszystkim'', za jego pobytu w szpitalu rzymskim nikt ze szpitala nie wyszedł, kto by się nic nawrócił. Umierającym tak służył, że wszyscy ciężko chorzy prosili, by przy ich skonaniu był "święty Polak". Wzywano go do umierających w mieście i poza Rzym. Nazywano go "Apostołem chorych i Ojcem grzeszników". Za idącym wołano "Oto idzie święty Polak nadzieja Rzymu". Trafił O. Bolesław i do więzień, gdzie następowały cudowne nawrócenia najtrwardszych nawet zbrodniarzy.

Pewnego razu wszedł do celi zabójcy kilku ludzi. Zabójca ten słysząc od współwięźniów, kto to jest ten Sługa Boży, nie chciał widzieć go na swe oczy. Więzień ten nazywał się Benito Galeni. Zobaczywszy duchaka krzyczał, że nie chce go widzieć, ale niestrudzony O. Bolesław podszedł do niego, wtedy więzień rzucił się na O. Bolesława i pobił go, złamał mu żebro i o mało nie udusił. Odratowali go inni więźniowie. Pierwsze słowa po odzyskaniu przytomności O. Bolesława brzmiały "Nic bój się, mój bracie to nic musiałem cię czymś obrazić, przebacz mi to dla miłości ukrzyżowanego Jezusa, tak jak i ja ci przebaczam. Ale nawrócić się musisz". Krew płynęła z ust O. Bolesława, a więźniowie płakali, zaczęto zakuwać więźnia w kajdany, ale Sługa Boży wybawił swego kata od tortur i kajdan i tym zmiękczył to twarde serce tak, że tego dnia jeszcze odbył spowiedź przed O. Jaśniewiczem ten, w którego wszyscy zwątpili. A nawet z czasem stał się pokutnikiem.

O. Bolesław do końca swego życia czuł od tego pobicia bóle w boku. Praca nad chorymi i nawracaniem grzeszników nie wyczerpywała gorliwości apostolskiej i samarytańskiej kapłana Chrystusowego. Zajął się on na rozkaz swego O. Generała i duszami zakonnymi, przede wszystkim sióstr swego zakonu, ale też Augustianki, Cysterki, Klaryski, Norbertanki, Dominikanki, Karmelitanki, Kamedułki, Wizytki i wiele innych słuchało jego nauk rekolekcyjnych i miało za spowiednika. Praca nad podnoszeniem coraz wyżej dusz tyle czasu mu zabierała, że dla chorych niewiele zostawało w dzień, służył im więc w nocy. Pewnego razu, gdy byt bardzo zmęczony i na nogach już ustać nie mógł, upadł na kolana przed Najświętszym Sakramentem i wołał "Panie sił mi dodaj bo już zmożon jestem cały". Wtedy, jak czytamy w życiorysie, zjawiła się przed nim Niepokalana Matka Miłosierdzia wraz ze św. Józefem i Ojcem Zakonu bł. Gwidonem, św. Kazimierzem i św. Stanisławem Kostką i wziąwszy go w ramiona ocierała swoim płaszczem pot z czoła Bolesława. Św. Józef złożył mu na ręce Dziecię Jezus, mówiąc "Oto nagroda za miłość i prace twoje Bolesławie". Duchacy rzymscy zobaczyli go w takim zachwycie, podziwiali, a O. Jerzy Gałecki, świątobliwy duchak polski mieszkający stale w Rzymie, całą tę niebiańską scenę widział i opisał. Odtąd "dusza O. Bolesława, oczyszczona cierpieniem i wyzwolona od ludzkiego wpływu jak woń kadzidła w płomieniach, stała się ciągle modlącą duszą. Przecież nasz Bolesław Gwidon rozmawiał z Tym, który przyszedł miotać ogień na ziemię. Stąd i on ogniem płonął i kąpał się w światłości". Już jako chłopiec w dniu swego bierzmowania zobaczył nad swą głową 7 płomieni. W czasie Mszy św. Prymicyjnej widziano tak buchający ogień z jego serca, że asystujący mu O. Jerzy Gałecki duchak, bał się, by hostii św. nie spalił ten płomień, który wydawał mu się ogniem prawdziwym. Gorąco też od jego serca takie biło, że habity często wraz z okrywającą je bielizną musiały być łatane, bo zetlały.

Pewnego razu św. Józef, którego kochał, zjawił mu się w dniu święta 19 marca w 1706 r. Podprowadził go pod krzyż, a Zbawiciel obie ręce odjął od drzewa swej męki, Bolesława Gwidona do Rany swego Serca przyciskał i powiedział "W tej ranie masz schronienia szukać". Od tego zdarzenia Sługa Boży miał zwyczaj co dzień do innej rany Jezusowej się chronić wołając "Jezu mój! zakryj mnie przed nieprzyjaciółmi duszy mej swymi ranami i zbaw mnie". O. Bolesław modlitwy swe popierał postami umartwieniem, na pamiątkę ran Jezusowych biczował się, a pokutę swą ofiarował za grzeszników, co w stanie kapłańskim Boga obrażali. Mięso jadł rzadko, wystarczyła mu zupa i chleb. W piątki i soboty żył o chlebie i wodzie, ofiarując to za dusze zmarłych, a w środy na intencję swego zakonu. Codziennie przez godzinę rozmyślał Mękę Pańską, a w soboty starał się szczerze czcić Matkę Bożą Bolesną. Szczególne nabożeństwo kierował do Ducha św. Nauczał lud odmawiać 7 razy Chwała Ojcu i Synowi i Duchowi św. na podziękowanie za 7 darów Ducha św. Wiele pieśni o Duchu św. ułożył i potem przy dźwięku harfy ze stawiszyniakami śpiewał, pobudzając ich do większego nabożeństwa. Osiem lat pracował w Polsce, przeważnie jako kaznodzieja, misjonarz i spowiednik. Mieszkał w Krakowie, Sandomierzu i Kaliszu, a najdłużej w Stawiszynie pod Kaliszem, gdyż ten ubogi duchacki przytułek lubił najbardziej. W tym klasztorze stawiszyńskim Bóg przygotował go do śmierci różnymi krzyżami duchowymi. Stal się prawdziwym męczennikiem w duchu. Bracia wiedząc o tym, modlili się za "swego świętego" do Boga, także i siostry Kanoniczki Ducha św. błagały o uciszenie serca dla utrapionego ducha O. Bolesława. A spośród nich jedna, która żyła w wielkiej świętości, S. Nimfa Kazimiera Suchońska, duchowa córka Sługi Bożego. Ta siostra przepowiedziała datę śmierci O. Bolesława, jak też i zniszczenie Zakonu Kanoników Ducha św. de Saxia oraz rozbiory Polski.

Ona też uprosiła u Boga skrócenie mąk swego spowiednika, oddając za to i za zachowanie Zakonu Sióstr Kanoniczek Ducha św. de Saxia swe życie. Pan przyjął jej ofiarę i wysłuchał drugiej prośby, zaginęła dla świata w zamian za zachowanie Zakonu. Bo chociaż pochowana u Ducha św. w Krakowie, nie wiadomo, gdzie spoczywa. O. Bolesław Gwidon był też męczennikiem, gdy grasowali w Polsce Szwedzi, pochwycili go w podróży i usiłowali skłonić do odstępstwa od wiary, chcieli też zmusić do bluźnierstw na Niepokalaną i Papieża, za co ich zgromił. Oni natomiast pobili go do krwi i odcięli palce u nogi, ubiczowali cierniowymi rózgami, a potem chcieli powiesić "papistę", uratowało go zbliżające się polskie wojsko. O. Bolesław Gwidon odzyskawszy zdrowie i spokój (jak czytamy w życiorysie) w ostatnim roku swego życia w 1710, głosił kazania w Kaliszu, Błaszkach, Brudzewie, Blizanowie, Koninie, Gnieźnie i Krakowie, gdzie przebywał przez trzy miesiące. Modlił się przy grobie Siostry Nimfy Suchońskiej. Służył z wielką miłością braciom i siostrom swego Zakonu. Odwiedzał i inne klasztory, głosił kazania i ćwiczenia duchowe. Kameduli, Bonifratrzy, SS. Franciszkanki, SS. Norbertanki, SS.

Benedyktynki i inne miały szczęście słuchać głosu młodego zakonnika, którego żegnano łzami wychodzącego z Krakowa. Znane było u św. Ducha proroctwo S. Nimfy i wiedziano, że od września tegoż roku nic będą go już oglądać wśród żywych. Najboleśniejsze jednak było pożegnanie z braćmi i siostrami jego Zakonu, którego Sługa Boży był zaszczytem i chwałą, prawdziwym darem niebios. W dzień po św. Jacku, o którym u Dominikanów głosił kazanie, pożegnał swe siostry i braci przy św. Krzyżu w Krakowie i odjechał do Stawiszyna przez Śląsk, po drodze nauczając i krzepiąc na duchu lud polski. Zdrowie mu sprzyjało i prócz proroctwa S. Nimfy nic nie zapowiadało bliskiej śmierci O. Bolesława Gwidona Jaśniewicza. Pożegnanie z zakonnikami św. Ducha było wzruszające, opisał je potem O. Florian Szczygielski, wówczas nowicjusz w krakowskim klasztorze i O. Jan Damascen Roszewicz, kapłan przy św. Krzyżu, późniejszy długoletni prowincjał zakonu. Był tam wtedy O. Melchior Pilski, duchak, który odprowadził Sługę Bożego aż do Stawiszyna. O. Bolesław głosząc kazanie 24 sierpnia 1705 roku w kościele św. Bartłomieja w Stawiszynie przepowiedział stawiszyniakom karę Bożą "jeśli się z grzechów swoich nie poprawicie".

W dniu św. Bartłomieja w 1710 r. znów głosił kazanie w zrujnowanej 12 marca 1706 r. pożarem świątyni, fundacji króla Kazimierza Wielkiego. O. Bolesław głosił ostatnie w tej świątyni kazanie, sławił wiarę Apostoła, patrona parafii i nawoływał do poprawy obyczajów, "a mówił tak jak by się ziemia trzęsła - strach padł na słuchaczy". Kazanie wielkie wywarło wrażenie, bo mówił to ten, któremu Bóg raczył odkryć przyszłe losy kraju i tego miasta. W czasie nowenny do uroczystości Narodzenia Matki Bożej wygłaszał codziennie kazanie w swym zakonnym kościele w Stawiszynie. Dużo spowiadał ludzi, prosząc, by jak umrze, modlili się za jego duszę. Zachowywał się, jak człowiek, który wie, że opuszcza tę ziemię, przygotowywał się na śmierć i w wigilię Narodzenia Matki Bożej przed zakonnym bratem O. Bonawenturą Walewiczem odbył spowiedź z całego życia "ze skruchą i łez wylaniem" (jak pisze ten Ojciec spowiednik, który w kilka lat po śmierci O. Bolesława spisał jego żywot). O. Magister klasztoru w Stawiszynie O. Anioł Jagielski przyrzekł proboszczowi blizanowskiemu, że na odpust do Blizanowa sam przyjedzie ze sumą, a O. Bolesław Gwidon z kazaniem, więc Sługa Boży głosił tam z żarliwością wielką, a mówił o śmierci szczęśliwej wybranych, którzy kochają Maryję. Przy końcu kazania wpadł w zachwyt i tylko wołał "Matko moja Maryjo", a światło jakby dym kadzielny postać jego okryło i spowiło. "Ludzie płakali. Po kwadransie osłabionego kaznodzieję zniesiono z ambony i odtąd rozpoczęta się jego choroba. Opadł z sił, a tylko serce biło gwałtownie.

Chory modlił się, wzywał pomocy Maryi, św. Józefa i Bł. Gwidona swego zakonodawcy, myślał o śmierci. Kilku kapłanów świeckich, dwóch duchaków z Kalisza i trzech. Bernardynów kaliskich, obecnych na odpuście, postanowiło zawieźć chorego do Kalisza, gdzie byli lekarze. Sługa Boży odradzał, ale duchacy bojąc się utracić tak wielki skarb, przywieźli go do Kalisza, (tu też mieli swój klasztor). Lekarze robili, co mogli, ale nie potrafili stwierdzić, jaka to choroba. O. Bolesław otoczony miłością swoich braci św. Franciszka dziękował im za troskliwość, obiecywał wieczną pamięć i prosił o modlitwy, mówiąc że umrze 12 września. Chorego odwiedzali liczni kościelni dostojnicy, prosząc o błogosławieństwo. Jezuici, którzy byli bliskimi sąsiadami Kanoników Ducha św. de Saxia, także przyszli pocieszać braci zakonnych O. Jaśniewicza. Kanonicy Regularni Laterańscy od św. Mikołaja . Reformaci kaliscy i inne zakony również wyrażały współczucie Duchakom i oddawały wielką cześć umierającemu. Sługa Boży wszystkich mile przyjmował, polecał się modlitwom, nie chciał błogosławić lecz sam o błogosławieństwo prosił, mało mówił, a wiele się modlił. Ze Stawiszyna też przyszli przedstawiciele mieszkańców, by prosić o błogosławieństwo. Pragnęli również przyrzeczenia "że jeśli sługa Boży ma odejść z tej ziemi, to niechby ciało swoje wśród nich złożył".

O. Bolesław uśmiechając się powiedział, że "i ciało jego do niego nie należy, ale do zakonu i co przełożony Zakonu Ducha św. de Saxia z nim uczyni, on będzie z tego rad", a także "obiecał, że wiecznie o tym mieście, w którym go wola przełożonych zakonu postawiła przed Bogiem, pamiętał będzie". Stwierdził, że "co do ciała mego to ono tak zapomniane będzie, iż i znaku po mnie nie zostanie, że byłem. Proch jestem, grzesznik jestem, tylko miłosierdzie Boże krzepi mnie i Rany Jezusowe". Stawiszyniacy płakali. O. Prowincjał Kanoników Ducha św. de Saxia, będący w tym czasie w Kaliszu, pocieszał ich i zapewniał, że na wypadek śmierci Sługi Bożego odda kościołowi stawiszyńskiemu ciało Ojca kaznodziei. Ale oni woleli czekać i doczekali się.

Dnia 12 września 1710 r. po komunii św. otrzymanej z rąk prowincjała i jego błogosławieństwie na śmierć Sługa Boży zatopiony w modlitwie, ściskając krzyż i obrazek Maryi w ręku, cały promieniejący szczęściem, odmawiając ulubiony psalm 30, wpatrzony w krzyż zasnął cichutko o godz. 11 rano. Dzwony Kalisza oznajmiły śmierć Sługi Bożego. Zbiegli się kaliszanie do jego zwłok, domagali się, by ciało jego tam spoczęło gdzie zmarł. Ale stawiszyniacy w nocy w towarzystwie. Kanoników Ducha św. de Saxia wykradli je i wywieźli z Kalisza, zatrzymując się nad ranem w Piątku Wielkim, gdzie na chwile złożono ciało O. Bolesława w kościele św. Marcina, do którego przyszli stawiszyniacy z chorągwiami. I zapłakali głośno przy trumnie ukochanego zakonnika, a potemniosąc go na własnych barkach i sypiąc kwiaty przed trumną wprowadzili Sługę Bożego do Stawiszyna.

Przez 3 dni odprawiał się pogrzeb O. Bolesława Gwidona Jaśniewicza, na który przyszło mnóstwo ludzi z dalekich stron. Jak miły był Bogu O. Bolesław Bóg okazał to cudem, bo dwóch ślepców przejrzało i chory na obie nogi od urodzenia odszedł od trumny zdrowym. Dnia 16 września w kościele Kanoników Ducha św. de Saxia w Stawiszynie bracia zakonni przy dużej liczbie duchowieństwa i wielu mowach żałobnych złożyli ciało O. Bolesława do grobu. Z opisu O. Bonawentury Walewicza, biografa Sługi Bożego wiemy, że O. Bolesław był średniego wzrostu blondynem o pociągłej twarzy i głębokich szarych oczach, którymi wszystkich pociągał, bo były załzawione, jakieś litościwe. Wyglądał na dwudziestopięcioletniego młodzieńca. Ledwo złożono do grobu ciało O. Bolesława, a już Bóg dawał znaki, jak Mu miły był Sługa Boży. Kwiaty przez długie lata pokrywały posadzkę, pod którą spoczywał skarb zakonu i Stawiszyna. Przychodziły do jego grobu pielgrzymki z Krakowa, Warszawy i różnych stron. Zajęła się tą sprawą komisja biskupia. W 15 lat po śmierci O. Bolesława ciało jego było jak gdyby dopiero złożone w grobie. A w dwa lata później ujrzano w trumnie tylko serce i język świeży jak u żywego człowieka, a po 25 latach już tylko szkielet.

Do roku 1793 zapisano w osobnej księdze cudów i łask, że za przyczyną tego Sługi Bożego stwierdzono przysięgą 73 cuda (z informacji jego biografa). Po śmierci O. Bolesława Gwidona Jaśniewicza nazywano Go: klejnotem i skar­bem Stawiszyna. Oby takich klejnotów i skarbów, jak ten zakonnik, nigdy nie zabrakło w Koronie Polskiej. Jak wynika a opisu najbardziej świetlanych sylwetek synów i córek Bł. Gwidona w Europie i Polsce Duch św. uświęcał swoich zakonników, dodawał im otuchy i siły do ofiarnej pracy i służby najbiedniejszym. Gdyby nie załamanie się ustroju państwowego Polski w wieku XVIII, kasaty męskiej gałęzi zakonu przez prymasa Michała Poniatowskiego w 1788 roku i rozproszeniu archiwów, zapewne mielibyśmy o wiele więcej przykładów świętego życia Duchackiego. Działalność Kanoników Ducha św. de Saxia cieszyła się od początku protekcją i pomocą biskupów krakowskich, królów i książąt polskich: Leszka Czarnego, Władysława Jagiełły, Bł. Kunegundy, św. królowej Jadwigi, Władysława Łokietka. Liczne przywileje, fundacje i dary wzmacniały znaczenie zakonu i umożliwiały mu rozwinięcie działalności. Także święci, jak św. Jacek, św. Jan Kanty, Bł. Świętostaw ze Sławkowa oraz kardynał Stanisław Hozjusz czy O. Stanisław Papczyński, darzyli Zakon życzliwością i przyjaźnią. Kasata męskiej gałęzi zakonu przez prymasa Michała Poniatowskiego przy nadgorliwej współpracy sufragana Olechowskiego z Krakowa, zniszczyła sporą część dorobku ofiarnej opieki nad biednymi i chorymi w Polsce, na szczęście pozostawiając część tej działalności w rękach żeńskiej gałęzi zakonu.

Czasy po śmierci O. Bolesława Gwidona Jaśniewicza nie były sprzyjające na rozwinięcie jego kultu. Kasata Zakonu Ducha św. de Saxia sprawiła, że nie miał kto podtrzymać ten rozwijający się kult. W 1788 roku zmarł ostatni duchak w skasowanym Zakonie w Stawiszynie. Został zniszczony drewniany kościół św. Krzyża, w którym był pochowany O. Bolesław. A kościół ten ufundował w 1432 roku Jan Noga adwokat stawiszyński i jego żona Anna. Składał się z nawy i prezbiterium. Dach miał kryty gontami. Posiadał dwie wieżyczki, jedna większa, która została rozebrana podczas remontu w 1790 r., ponieważ była bardzo zniszczona. W drugiej wieżyczce wisiał sygnaturek. Po prawej stronie ołtarza głównego znajdowała się zakrystia. Kościół posiadał trzy ołtarze: Główny, Pana Jezusa Ukrzyżowanego i św. Józefa. Przy ołtarzu Pana Jezusa znajdowała się mała ambona, a nad przedsionkiem niewielki chór.

Kościół ten był wyremontowany w 1845 roku i mógł służyć jeszcze długie lata, ale 4.05.1855 roku, podczas gwałtownej burzy, został zniszczony. Po tym wypadku już go nie odbudowano lecz rozebrano całkowicie. Stawiszyniacy zawsze otaczali czcią plac poduchacki. Także ks. Mayer nie chciał, by całkowicie usunięto ślady po Zakonie Ducha św. de Saxia, dlatego w tym miejscu wybudował kapliczkę w 1881 r., a pod nią złożone zostały kości O. Bolesława wraz z jego współbraćmi. Na cokole kapliczki była umieszczona figura Niepokalanej, poniżej znajdowały się 4 obrazy: M.B. Częstochowskiej, Trójcy św., św. Józefa i Pana Jezusa. Na terenie, na którym był kościół urządzono skwer, posadzono 300 drzew i wykopano staw. Podczas II wojny światowej kapliczkę te zniszczyli okupanci. Nową wybudował ks. Będkowski w 1949 roku. Kult O. Bolesława starał się wznowić ks. Stanisław Grabiński, który był proboszczem w Stawiszynie w latach 1890 - 1903. Szczególnie o to zabiegał u proboszcza organista ze Stawiszyna, uczeń Moniuszki, pan Walenty Korab - Kowalski, wielki patriota, człowiek pełen wiary i pobożności. W tych czasach Polska była pod zaborami, a gubernator kaliski dowiedziawszy się o rozszerzaniu pamięci księdza z czasów polskich, zakazał proboszczowi tej działalności. I tak upadł wznawiany kult O. Bolesława. Przyszły czasy wojny. Następnie przy kapitalnym remoncie kościoła św. Bartłomieja w Stawiszynie, prowadzonego przez ks. Esmana, niszczyło się "stare rupiecie" i w ten sposób wiele pamiątek po Zakonie Ducha św. de Saxia w Stawiszynie uległo likwidacji. Z inicjatywy Towarzystwa Miłośników Stawiszyna w 1990 roku została ufundowana tablica pamiątkowa poświęcona O. Bolesławowi Gwidonowi Jaśniewiczowi, wmurowano ją w kapliczkę, która stoi w miejscu, gdzie był klasztor stawiszyński. Tablicę poświęcono po odprawionej Mszy św. za O. Bolesława w 280 rocznicę jego śmierci. Od tej rocznicy zaczyna się znów rozszerzać kult O. Bolesława w Stawiszynie.

W październiku 1991 roku przybyli do Stawiszyna z Gdańska bracia odradzającego się Zakonu Ducha św. de Saxia wraz z ks. Kanonikiem Kazimierzem Kruczem, pod którego przewodnictwem Wspólnota się formuje. Przybyli, by pomodlić się przy grobie O. Bolesława. Ks. Kazimierz Krucz odprawił Mszę św. w kościele św. Bartłomieja w Stawiszynie przy ołtarzu z cudownym krzyżem, przed którym O. Bolesław Gwidon Jaśniewicz doznał wiele łask od ukrzyżowanego Jezusa. W styczniu 1992 roku, w dniu urodzin O. Bolesława, został umieszczony jego obraz w "Ogrójcu" przy kościele św. Bartłomieja i wyłożono księgę, w której składane są prośby do Boga zanoszone za pośrednictwem tego Sługi Bożego. We wrześniu 1992 roku zostały przeprowadzone prace wykopaliskowe przez stawiszyńskich harcerzy mające na celu wydobycie szczątków O. Bolesława. Prace były prowadzone w miejscu, w którym znajdował się kościół i klasztor stawiszyński. Natrafiono na miejsce pierwszej kapliczki, a pod jej fundamentami zbiorową mogiłę braci. Według opisu jest to miejsce, w którym był pochowany O. Bolesław Gwidon Jaśniewicz.

W dniu 8 listopada 1992 roku została odprawiona w kościele św. Bartłomieja w Stawiszynie Msza św. za zmarłych duchaków, a po Mszy św. te wykopane szczątki braci zakonnych wraz z kośćmi O. Bolesława złożono w krypcie kaplicy M. B. Częstochowskiej. Mszę św. koncelebrowaną odprawili: ks. Paweł Jabłoński - wikary stawiszyński, ks. kanonik Kazimierz Krucz, pod którego przewodnictwem odradza się w Gdańsku Wspólnota Ducha św., ks. Jan Dwojacki - proboszcz w Piątku Wielkim. We Mszy św. uczestniczyli ks. Edward Kłaczyński - proboszcz z Goliszewa oraz bracia duchacy z Gdańska, duchowo ks. prałat - Stanisław Janicki, proboszcz stawiszyński, w tym czasie poważnie chory. O. Bolesław był bardzo przywiązany do Stawiszyna, powiedział, że całe swe życie poświęcił służąc chorym i najbiedniejszym. W mowach pogrzebowych nazwano go "Świętym Polakiem, Apostołem chorych, Klejnotem Stawiszyna". Mamy ten "Skarb Stawiszyna", o O. Bolesławie 280 lat temu w naszym parafialnym kościele mówili kaznodzieje. Kierujemy więc swe prośby do naszego orędownika u Tronu Pana, a gdy będą wysłuchane, rozpocznie się proces beatyfikacyjny, a może i kanonizacyjny O. Bolesława Gwidona Jaśniewicza z Zakonu Ducha św. de Saxia ze Stawiszyna.

*Źródła internetowe: http://gwidonjasniewicz.strefa.pl/, autorstwa Jerzego Widerskiego
***http://www.opiekun.kalisz.pl/

****Opracowania na podstawie książki "Życie Sługi Bożego O. Bolesława Gwidona Jaśniewicza Zakonu Kanoników Ducha św. De Saxia na tle ich dziejów" autora Józefa Stanisława Pietrzaka. Praca ta napisana była przez Józefa Stanisława Pietrzaka w Krzemieńcu 1919 roku, a wydana drukiem przez Siostry Kanoniczki Ducha św. de Saxia w Krakowie 1930 roku. Jan Stanisław Pietrzak miał dostęp i korzystał z dokumentów i prac:
1. Ks. Meyer Teodor proboszcz Stawiszyński "Pamiętnik ze Stawiszyna" - rękopis z 1898 roku.
2. W.O. Bonawentura Walewicz "Jego Zasługi dla Zakonu Duchaków Jako historia i preceptora Stawiszyńskiego i jego życie świętobliwe" - rękopis.
3. Secvi Ordinis Canonicorum Regularium S. Spiritus de Saxia I Vita Serri Dei Fratis Boleslai Cridonis Jaśniewicz Saderdotis S. Ord. Spiritus S de Saxia 1773 an. Pater Bonawentura Walewicz - rękopis.
4. Liber Morturum Conventus Stawiszineusis et omnium Conventuum Polonorum ab Anno 1203 od 1742 S. Ordinis Nostri.
5. Akta Kościoła Stawiszyńskiego od najdawniejszych czasów. 
6. Kowalski - Korab Walenty "Życie O. Bonawentury Walewicza Duchaka ze Stawiszyna na podstawie wspomnień O. Teofila Kucharskiego, przełożonego Klasztoru Stawiszyńskiego od 1742 do 1750 r. - rękopis z 1899 r.
7. Rozpowszechniony wizerunek O. Bolesława Gwidona jaśniewicza namalował na prośbę autora książki Józefa Stanisława Pietrzaka znany w Polsce artysta Karol Hukan, obraz został ofiarowany Siostrom Kanoniczkom Ducha św. de Saxia w Krakowie.
Korzystano też z pracy Stanisława Płaszczyka "Dzieje Parafii Rzymsko - Katolickiej w Stawiszynie napisanej we Włocławku w 1972 r., a także z książeczki opracowanej przez Ks. kan. Kazimierza Krucza z Gdańska Matemblewa "Modlitwy i pieśni ku czci Ducha świętego" wydanej w Gdańsku w 1994 r.
Książeczkę "Życie Sługi Bożego O. Bolesława Gwidona Jaśniewicza" opracował Jerzy Widerski, a wydrukowano staraniem l Stawiszyńskiej Drużyny Harcerzy ZHR im. króla Jana III Sobieskiego ul. Zamkowa l, 62-820 Stawiszyn. Ojciec Bolesław Gwidon Jaśniewicz jest obranym przez harcerzy duchowym patronem i opiekunem tej drużyny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz