Noc
świętojańska fascynowała całe pokolenia Polaków i to nie tylko
tych, którzy spędzali ją przy ognisku. Czarowi tej niezwykłej,
tajemniczej nocy ulegali poeci, malarze i muzycy.
Sobótki to
jeden z najbardziej zagadkowych obrzędów. Ich rodowód sięga
pogańskich czasów i jak twierdzą etnografowie, pozostaje w ścisłym
związku z letnim przesileniem słonecznym. Dowodzi tego rola ognia,
który w sobótkowe wieczory był najważniejszy.
Kanonik
sandomierski Marcin z Urzędowa napisał w 1562 r.: „U nas w wilię
św. Jana niewiasty ognie paliły, tańcowano i śpiewano djabłu
cześć i modły czyniąc; tego obyczaju pogańskiego do tych czasów
w Polsce nie chcą opuszczać niewiasty, bo takież to ofiarowanie
tego ziela [bylicy] czyniąc, wieszając, opasując się niem. Święta
też tej djablicy święcą, czyniąc Sobótki, paląc ognie,
krzesząc ognia deskami, aby była prawa świętość djabelska;
śpiewają djabelskie pieśni plugawe, tańcując, a djabeł też
skacze, radując się, że mu chrześcijanie czynią modły i chwałę
miłego Boga żadnego nie będzie, a około Sobótki będą wszyscy
czynić rozmaite złości”.
Widzimy jak
bardzo Kościół obawiał się tego święta. Obawy kanonika,
okazały się jednak niepotrzebne. Nadal oddawano cześć św.
Janowi.
Kiedy palono
Sobótki? W zależności od regionu na Zielone Świątki lub w noc
świętojańską. Ognie palono na wzgórzach, miedzach, drogach, na
skrajach lasów, na ugorach, nad rzekami, ale nigdy na uprawnych
polach.
Ogień
krzesano w sposób archaiczny – deskami, pocierano jedną o drugą.
Słowianie na Kujawach zwali Sobótki „Kresami” lub „Krsz”,
co oznaczało krzesanie ognia.
Z czasem
stara wiara zmieszała się z nową. W wigilię św. Jana wieczorem
wiejska młodzież udawała się gromadą do ustalonego przez
odwieczny zwyczaj miejsca, by przygotować stos na ognisko. Dzień
był długi, noc będzie krótka. Gospodarze, oporządziwszy dobytek,
ściągali powoli na Sobótkę. Wokół stosu leżały kłody, aby
starsi i godniejsi mieli gdzie spocząć. Młodzież czekała
niecierpliwie, coraz to drew do stosu dokładając. Wreszcie zbierała
się starszyzna. Wtedy można było krzesać ogień.
Starsi
nieśli pęki bylicy w dłoniach, młodsi, zwłaszcza dziewczęta,
poobwieszały się tym magicznym zielem. Za starszyzną ciągnęli
grajkowie, coraz wyraźniej słychać było piszczałki, dudy i
bębny.
Nagle
buchnął ogień. Snop iskier strzelił w niebo złotym pyłem. Ogień
obejmował coraz grubsze pniaki. Radosne trzaskanie palących się
drew ginęło w narastającej wokół wrzawie.
Znalazła
się i beczka piwa, i antałki z gorzałką. Szybko powiększała się
przy nich gromada spragnionych.
Znaleźli
się i pierwsi śmiałkowie do skoku przez ogień. Krążyli dookoła
ogniska czekając, aż płomienie nieco przygasną. Skakały i
dziewuchy, jak opętane, ustrojone w bylice, furkając spódnice.
Skakali młodzi jeden po drugim, tędy i owędy, i na krzyż.
Odważnych nie brakowało. Starzy patrzyli na igrzysko siedząc na
zwalonych kłodach i kiwali głowami.
Rozbrzmiewały
dowcipy, żarty, głośny śmiech. Potem szukano kwiatu paproci. Ten
„kici się” tylko w wigilię, św. Jana o samej północy. Kto go
zerwie, ma zapewnione szczęście. Tylko trudno go znaleźć, bo
demony bronią do niego dostępu. Dziewczęta wierzyły, że
znalezienie kwiatu paproci, pomoże im w przyszłości znaleźć
dobrego męża.
Kiedy ogień
przygasał, bo mało dorzucano do niego drwa, wyruszano nad rzekę,
czy jezioro. Dziewczęta rzucały do wody wianki z kwiatów. Im dalej
popłynął od brzegu, tym lepiej, bo zwiastowało to zamążpójście
i dobra partię. Smutno było tej, której wianek zatrzymał się na
konarze. Gdy się tak stało, jeszcze rok dziewczyna musiała
poczekać.
Siła
Sobótek była wielka. Kościół zakazał tego pogańskiego zwyczaju
(Synod krakowski 1408r., zakazał ich również Król Kazimierz
Jagiellończyk w 1468 r.), mimo to przetrwał ten zwyczaj, aż do I
Wojny Światowej.
Powoli
zwyczaj przemienił się w tradycję, bardziej odpowiednią i
tolerowaną przez Kościół. Zbierano wówczas rumianek do celów
leczniczych. Gospodarze strzygli w tym okresie owce (24 czerwca św.
Jana). Istniał także zwyczaj obdarowywania pana chlebem. Również
król otrzymywał bochenek wypieczony i podarowany przez chłopów
(pisał o tym Ł. Gołębiewski, zwyczaj obchodzone szczególnie w
Krakowie, stolicy Polski).
Dziś
traktujemy Sobótki, noc świętojańską bardziej jak zabawę.
Pieczemy kiełbaski nad ogniem i wspólnie, całymi rodzinami
spędzamy czas na powietrzu. Zazwyczaj na Sobótki (Święto
młodości, jak mówi starsze pokolenie kruszwiczan) przypadają w
„Dni Kruszwicy”. W św. Jana, w kościołach odprawiana jest msza
św. Niektórzy księża, parafii znajdujących się nad jeziorem,
po wieczornej mszy św. udają się nad jezioro, aby poświęcić
wodę. Ta tradycja otwiera sezon kąpielowy. Mówi się, że w św.
Jana woda przekwita. Święto Narodzenia św. Jana Chrzciciela była
dawniej, ostatnią tak hucznie obchodzoną uroczystością przed
pracami w polu – żniwami.
*Opracowanie Bartłomiej Grabowski na podstawie źródła: Polskie Tradycje Świąteczne, Ewa Ferenc.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz