Ludwik
Ruciński, kruszwicki fotograf ur. 30 marca 1946 r. w Rusinowie.
Pochodzi z rodziny rolniczej, syn Adama Rucińskiego z Rusinowa i
Marii z domu Stankiewicz. Ślub rodziców odbył się w Niemczech,
gdzie poznali się rodzice zatrudnieni do pracy przymusowej w czasie
II wojny światowej. Ojciec pracował w fabryce farb i lakierów.
Niemcy
zajęli dom na początku wojny, Ojciec został przewieziony w rejony
Lubelskie, a rok później wywiezieni na tereny Rzeszy. W czasie
pobytu Adama Rucińskiego (wysiedlony w 1939 do 1945 r., do GG, dane
z akt przesiedleńczych w Poznaniu-Archiwum Państwowe w Łodzi,
sygn. 47XXI/33) na robotach przymusowych zdobył aparaty
fotograficzne, które do dziś syn – Ludwik zachował na pamiątkę.
W dzieciństwie próbował robić nimi fotografie, nie posiadał
wówczas odpowiedniej wiedzy na ten temat, co powodowało różne,
często komiczne sytuację: „Wyciągnąłem klisze, aby zobaczyć
jak wyszło zdjęcie” - opowiadał pan Ludwik.
Dziadek
nazywał się Ludwik Ruciński, ożenił się z Anną. Po rewolucji
rosyjskiej wyjechał do pracy w Ameryce. Pracował jako szewc w
fabryce obuwia dla wojska. Tam zarobił na ziemię i kupił
gospodarstwo. Z Ameryki wrócił w 1922 r. wtedy urodził się ojciec
– Adam. Pieniądze przywoził w specjalnie przez siebie uszytym
pasie. Do Polski przyjeżdżał cztery razy, raz zabrał babcie
(Annę), chciał zamieszkać w USA, na co nie zgodziła się jego
żona, która zakochana była w polskiej ziemi i rusinowskim
gospodarstwie. Przez ten czas (do 1922 r.) dziadek przesyłał
pieniądze żonie, wówczas w złocie, do dziś rodzina przechowuje
akt notarialny z tamtego okresu.
Ludwik
Ruciński po ukończeniu szkoły podstawowej kontynuował naukę w
Zasadniczej Szkole Zawodowej w Kruszwicy. O fotografii, jak wspomina,
nauczyciele nie potrafili przekazać mu dostatecznej wiedzy, jednak
wysłano go na naukę do Cechu Rzemiosł Różnych, na kursy.
Praktykował jako uczeń u Mieczysława Marciniaka (zakład przy
kruszwickim rynku, dziś sklep odzieżowy). Cech wysłał pana
Ludwika na praktykę do Poznania. Uczył się od 1962 r., a w 1965 r.
zdał egzamin. Ukończywszy szkołę nie podjął pracy, jak mówi
czekał na pobór do wojska, z którego wyszedł w 1969 r.
Pracę
otrzymał w Spółdzielni Fotograficznej w Inowrocławiu „Fotorys”,
zarząd firmy znajdował się w Bydgoszczy. Kiedy Spółdzielnia
otwierała filie w Kruszwicy, zaproponowano p. Ludwikowi pracę. I
tak po trzech latach pracy w inowrocławskiej spółdzielni
kontynuował karierę w Kruszwicy, było to w 1972 r. Lokal
początkowo znajdował się na ulicy Poznańskiej 4, z różnych
przyczyn był przenoszony w okresie pracy p. Ludwika. Przez jakiś
czas działał na ul. Rynek 13, od 1990 r. na u. Piasta 4, później
na ul. Poznańskiej 1, dziś zakład p. Rucińskiego prosperuje na
ul. Poznańskiej 6.
Zajmował
się fotografią i przez pewien czas również filmowaniem. Ciekawsze
fotografie robił w czasie prób straży pożarnej w budynkach
cukrowni kruszwickiej, a także w Kujawskiej Wytwórni Win w
Kruszwicy. W czasie „stanu wojennego” robił zdjęcia tzw. zimy
stulecia w Janocinie. Fotografował uroczystości tj. pochód 1 Maja
w Kruszwicy, śluby, pogrzeby. Pamięta jak robił zdjęcia z
uroczystości w Markowicach w czasie wizyty prymasa Józefa
Wyszyńskiego, a także kardynała Józefa Glempa. Przed 1992 r.
zajmował się również obrabianiem filmów. Robił fotografie nie
tylko w Kruszwicy ale także poza granicami miasta np. w Strzelnie,
wszędzie gdzie był wstanie dojechać, jak mówi: „kiedy była
benzyna do małego fiata”.
Dziadek
p. Ludwika nosił miano „kułak” - pojęcie
to
stosowane
było
w propagandzie bolszewickiej w ZSRR na określenie chłopów
niechętnych do władzy komunistycznej lub forsowanej przez
komunistów kolektywizacji wsi (przełom lat 20. i 30. XX wieku),
albo stawiających opór przy przejmowaniu ich ziemi przez kołchozy.
W
latach 40. i 50. chłop posiadający indywidualne gospodarstwo rolne
i odmawiający przekazania ziemi do spółdzielni rolnej. Formalnie
kułakiem był właściciel dużego gospodarstwa - w istocie był nim
każdy chłop sprzeciwiający się polityce kolektywizacji. Z
kułakami walczono metodami administracyjnymi (setki tysięcy
rolników aresztowano i więziono za niezrealizowanie absurdalnie
wysokich obowiązkowych dostaw produktów rolnych) i terrorem
(zastraszanie przez Urząd Bezpieczeństwa, rewizje połączone z
grabieżą i niszczeniem sprzętu rolnego itd.). W 1956 r.
spontanicznie rozwiązało się ok. 90 proc. spółdzielni rolnych,
co położyło kres rozkułaczaniu.
Ziemie
po dziedzicach po II wojnie światowej państwo rozparcelowało i
nadano rolnikom. Parcelanci nie musieli dzielić się swoją pracą w
państwem, inaczej było z dziadkiem, a później z ojcem, który
przejął gospodarstwo po dziadku. P. Ludwik pamięta, że przez
jeden rok panował nieurodzaj. Ojciec nie był wstanie zebrać plonów
na plan, został zamknięty w więzieniu koło Bydgoszczy. Za to, że
ojca również uważano za kułaka, był prześladowany – opowiadał
pan Ludwik. Matka uzbierała na plan od sąsiadów. To był jedyny
raz kiedy rodzina nie mogła oddać części zboża na plan, a ojca
oskarżono i osadzono prawdopodobnie w Mielęcinie.
Opracowanie
Bartłomiej Grabowski, źródło: rozmowa z panem Ludwikiem
Rucińskim, fot. archiwum Nadgoplańskiego Towarzystwa Historycznego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz