środa, 12 października 2016

Jan Stachowiak (ur. 11.5.1904, zm.07.10.1950) piekarz z Kruszwicy

Mój ojciec Jan Stachowiak był z zawodu piekarzem, urodził się w Kruszwicy Wsi, miał siedmioro rodzeństwa. Jego ojciec Walenty (1869-1951) był furmanem w ówczesnym Urzędzie Miasta Kruszwica. Ojciec jego matki Katarzyny (1874-1959), Józef Kostrzewa/Kostrzak (1829-1917), jako młody chłopak wraz z dwoma kuzynami brał udział w powstaniu styczniowym. Po upadku powstania rodzice Józefa w obawie przed represjami sprzedali swój majątek/gospodarstwo w Kobylnicy (w zaborze rosyjskim). Zmienili nazwisko z Kostrzewa na Kostrzak i przenieśli się do pobliskiej wsi Marianowo w zaborze pruskim (od 1925 r. przemianowane na Łabędzin przez właściciela hrabiego T. Grabskiego). Tam kupili ponad 10 hektarowe gospodarstwo w ramach ówczesnej reformy rolnej w zaborze pruskim.

Mój Ojciec uzyskał w 1925 r. stopień czeladnika w Kruszwicy, u mistrza piekarskiego St. Żuchwaskiego. Ten przyjął go na ucznia 01.04.1923 r. bez opłaty, na którą rodziców mojego ojca nie było stać. Jako czeladnik (od 1925 r.) otworzył swoją pierwszą piekarnię we wsi Witowice. Zamieszkał w domu kołodzieja Władysława Żurawskiego (1880-1970) i Weroniki (1890-1975) z domu Kostrzak – bratanicy swojej matki Katarzyny. W nocy sam piekł pieczywo w wydzierżawionej we wsi piekarni (jako czeladnik nie mógł zatrudniać uczniów), a od rana, również sam, konnym zaprzęgiem rozwoził i sprzedawał je po okolicznych wsiach. Wtedy poznał swoją przyszłą żonę Leokadię, najstarszą córkę Żurawskich (1911-1994). Rodzice pobrali się, ze względu na pokrewieństwo za zgodą biskupa, w 1936 r.
Za pożyczone pieniądze, między innymi od Żyda Idźkowskiego, ojciec wynajął (od 1 października 1935 roku od Spółdzielni Spożywców „Piast”) i prowadził piekarnię przy ul. Poznańskiej nr. 2. Idzikowskiemu pasowało, żeby obok jego sklepu mięsnego był sklep z pieczywem, bo wracający do wsi chłopi lubili kupować „miastową” kiełbasę i chleb. Kiedy przed wojną tzw. ‘aktywiści” rozwieszali plakaty wyszydzające Żydów rodzice nie zgodzili się na wywieszanie ich w oknie wystawowym piekarni. Wtedy przed sklepem ojca ustawiały się pikiety zniechęcające klientów od zakupu pieczywa.


Starsi Kruszwiczanie wspominali, słyszałem to osobiście, że lubili u Stachowiaka kupować, bo: „miał dobre pieczywo”, „był wesoły” oraz, „był dobry dla ludzi”. I chyba rzeczywiście tak było, bo do czasu rozpoczęcia wojny rodzice spłacili długi i uskładali około połowę pieniędzy na zakup domu, w którym prowadzili piekarnie, pomimo, że w tak zwanym „zeszycie”, było wiele niezapłaconych długów. Ojciec zrobił mistrza piekarskiego w 1939 r. Dyplom otrzymał w Izbie Rzemieślniczej w Toruniu 26 kwietnia 1939 r.


Podczas mobilizacji w 1939 roku ojciec w stopniu plutonowego został przydzielony do obrony Lwowa. Jednostka mojego ojca nie brała udziału w żadnej bitwie i po 17 września została rozwiązana rozkazem dowódcy armii. Ojciec wracał z kolegami w mundurze (z oderwanymi dystynkcjami), pieszo, podobno z lornetką na szyi. Nie uszło to uwadze rosyjskiego patrolu, który wyłapywał polskich oficerów. Kazali ojcu pokazać ręce, – jako piekarz miał ręce spracowane, a więc nie był oficerem. Zabrali lornetkę, ale ojca na szczęście puścili wolno. Doszedł do Krakowa gdzie uwięzili go Niemcy i wywieźli do pracy w Wirtembergii na gospodarstwie Wrangla – generała z I wojny światowej. Po zajęciu Kruszwicy przez Niemców piekarnia ojca została przez okupanta zamknięta.

Dzięki pismom mojej matki, że rzekomo w Kruszwicy brakuje piekarza, poświadczanym przez miejscowych Niemców pracujących wtedy w Urzędzie Miejskim, którzy ojca szanowali, ojciec wrócił z Niemiec do domu. Niestety, jako piekarz pracy nie dostał. Jako bezrobotny został przydzielony do tzw. „zakładników”, spośród których Niemcy zabijali po kilku/kilkudziesięciu w odwecie za zabójstwo każdego Niemca w Kruszwicy lub w okolicy. Kiedy więc Arbaitzant w Kruszwicy ogłosił nabór do pracy na kolei, ojciec się zgłosił z nadzieją, że będzie pracował blisko domu. Niestety został wywieziony na Bauzug, pod Smoleńsk, do poszerzania torów.



Po zakończeniu wojny Ojciec wydzierżawił piekarnie/piec po piekarzu Borówce na ul. Rybackiej oraz sklep w rynku, w domu obok apteki. Najpierw samodzielnie, a od 1948 r. wraz ze swoim szwagrem Antonim Żurawskim (1916-1993), w tych strasznych dla „prywaciarzy” czasach, walczył o przetrwanie. Prywatni wtedy nie mieli ubezpieczenia, prawa do renty, emerytury i byli nękani kontrolami i karami za, często wymyślone, przestępstwa. W 1950 r. ojciec zaczął odczuwać bóle żołądka zamknął piekarnie i zatrudnił się w państwowym tzw. „kombinacie piekarniczym” w Kruszwicy. Umarł po trzech miesiącach pracy na państwowym (okresie zbyt krótkim, żeby mieć prawo do renty) na raka żołądka. Miał świadomość, że zostawia żonę i syna (maiłem wtedy 5 lat) praktycznie bez środków do życia, chociaż z grubym tzw. „zeszytem” nieściągalnych długów za wydane po wojnie pieczywo z własnej piekarni. Kruszwiczanie i mieszkańcy okolicznych wniosek żegnali ojca tłumnie uczestnicząc w jego pogrzebie.




 Opracował syn Czesław Stachowiak, Gdańsk

1 komentarz: