niedziela, 1 września 2019

Prawdziwy czas grozy. Kruszwica w opowieści bydgoskiego dziennikarza




Czesław Uklejewski przed sklepem Frischa

W roku 1959 dziennikarz Jan Kołodziejczyk wydaje swoją książkę, gdzie opisuje wydarzenia związane z okresem wojny. Jeszcze przed wojną jego działalność zwraca uwagę nazistów działających na terenie Polski. 

Tuż po wkroczeniu wojsk niemieckich rozpoczyna się tułaczka, której jednym z przystanków jest Kruszwica. Książkę “Czas grozy” otrzymuje od Jerzego Uklejewskiego, którego ojciec został na zawsze uwieczniony na łamach publikacji bydgoskiego dziennikarza.

Publikacja książkowa została wydana w 20 lat po opisywanych wydarzeniach. Ma charakter pamiętnikarski. To właśnie na łamach liczącej ponad 100 stron opowieści przypomniane zostają wydarzenia z czasów wojny, opis wydarzeń bydgoskich z początków września, a także wątek kruszwicki związany z przechowaniem Kołodziejczyka w domu Uklejewskich.

Kołodziejczyk był świadkiem wydarzeń z 3 i 4 września, które zgodnie z późniejszą hitlerowską propagandą przeszły do historii jako „krwawa niedziela bydgoska”. 3 września na ulicach Bydgoszczy doszło do strzelaniny z miejscowymi Niemcami oraz cywilami, którzy przeszli na ich stronę. Wojsko i policja wspierana przez ludność cywilną postanowiły przystąpić do kontrakcji.

Z różnych kryjówek, strychów, piwnic, zborów ewangelickich, parów i plantacji wychwytywano do wieczora około tysiąca młodych Niemców, pochodzących z miasta i okolicy, a także z Kutna, Łodzi, Łowicza, a nawet Warszawy. Aresztowanych osadzono w areszcie. Nie długo to jednak trwało. Po ewakuacji wojska i policji 4 września mężczyzn zwolniono, a strzelanina z ich udziałem zaczęła się od nowa. 

Pozostawieni sami sobie polscy cywile stworzyli zatem oddziały Straży Obywatelskiej i opanowały sytuację w mieście, a nawet zbrojnie przeciwstawiały się wojskom hitlerowskim. Kołodziejczyk szacuje, że w wyniku tych działań życie straciło kilkudziesięciu miejscowych volksdeutschów.

- Wydawało się, że wypadki bydgoskie rozwinęły się zupełnie naturalnie i logicznie; zaatakowana ludność polska skorzystała z prawa do samoobrony, uczyniłby tak każdy naród. Jednakże władze hitlerowskie po opanowaniu Bydgoszczy odmówiły ludności polskiej prawa do samoobrony. Po zajęciu miasta rozpętały prawdziwą burzę propagandy, krzycząc na cały świat, że Polacy bez powodu wymordowali kilka tysięcy (czy nawet kilkadziesiąt tysięcy) miejscowych Niemców, że w bestialski sposób znęcali się nad kobietami, starcami i dziećmi - relacjonuje w książce dziennikarz.

Kołodziejczyk wspomina o wadze propagandy niemieckiej w tym czasie. Okupant zadbał o liczne fotomontaże zmasakrowanych zwłok rzekomych Niemców, posypały się też broszury, artykuły, huczało od reportaży radiowych, a dodatki filmowe zaroiły się od okropności z „Broomberger Blutsonntag”. 

W akcji rzekomo odwetowej zamordowano do połowy listopada 10 tysięcy osób, a drugie tyle wymordowano do końca okupacji. Rola Kołodziejczyka okazuje się bardzo istotna. Przed wojną publikuje wiele krytycznych materiałów na temat nazistów w Prusach Wschodnich. Opisuje także rodzący się faszyzm za granicami Polski. Wszystko to sprawia, że jeszcze przed wojną jest na nazistowskiej liście zagłady. Tylko cudem oraz szczęściem udaje mu się ocalić życie przez cały okres okupacji, a następnie wydać wiele publikacji w tym m.in. prostując informacje na temat wydarzeń bydgoskich. 

Do Kruszwicy dziennikarz trafia z Inowrocławia na początku września tuż przed wkroczeniem wojsk niemieckich. To właśnie tu uzyskuje schronienie u Czesława Uklejewskiego, działającego swego czasu jako korespondent Dziennika Bydgoskiego.

- Przypomniałem sobie wówczas, że w Kruszwicy mam znajomego zegarmistrza, pana Uklejewskiego, długoletniego korespondenta naszego pisma i bardzo uczynnego człowieka. Pomimo późnej pory postanowiliśmy zaraz jechać do Kruszwicy. Warunki w ruchliwym schronie inowrocławskim były bardzo dla dzieci męczące - wspomina na łamach książki Józef Kołodziejczyk, który do pewnego momentu uciekał z Bydgoszczy wraz z żoną i dwójką córek.

Jak wspomina na łamach “Czasu grozy” redaktor Dziennika Bydgoskiego, Uklejewscy mieli go przyjąć życzliwie i bardzo gościnnie. Pospieszyli też z wszelką pomocą, dając możliwość odpoczynku.

- Rano, kiedy jeszcze wszyscy spali, poszedłem nad Gopło, by w ciszy i w samotności pomyśleć, nad tym, co się ostatnio zdarzyło i o najbliższej przyszłości. Znowu wstał piękny, jaśniejący pogodą dzień jesienny. Przed oczami miałem szeroki krajobraz z Mysią Wieżą na pierwszym planie, z rozlewiskami jeziora obramowanymi zielenią, która tu i owdzie wkroczyła do sinej wody gęstwą rozkołysanych trzcin, kępkami sitowia. Ten widok wydał mi się szczególnie wzruszający — czytamy we wspomnieniach Kołodziejczyka.

Dość istotne z punktu widzenia badaczy historii Kruszwicy mogą okazać się refleksje, do jakich dziennikarz miał okazję podczas spaceru nad Gopłem. Odnoszą się one do ważnej roli tych ziem w kształtowaniu polskiego państwa oraz określają ją jako kolebkę polskości.

- Tu przed wiekami, w epoce legend rodziła się moja ojczyzna, tu było jej gniazdo, z tej właśnie Kruszwicy nad Gopłem wywiedli się Piastowie. Cała ta ziemia na wiele setek kilometrów wszerz i wzdłuż pełna jest pamiątek, drogich sercu każdego Polaka, pamiątek zachowanych przez wieki w osadzie Biskupina, w kościołach Torunia, w starych murach Chełmna. I po tę ziemię, tak na wskroś słowiańską i polską wyciąga się teraz zaborcza dłoń Niemiec hitlerowskich. Gdy o tym myślałem, zdumiewał mnie bezwstyd, z jakim brunatny grabieżca sięga po cudzą własność na oczach całego świata. Czy ludzkość będzie spokojnie patrzyła na takie pogwałcenie podstawowych praw człowieka? Przypomniały mi się słowa wściekłego przemówienia Hitlera w Reichstagu, przypomniały się wycia pogróżek, pirackie harce samolotów nad znienacka napadniętą Polską. Przypomniała mi się długa, wredna robota, poprzedzająca zbrojny napad, krecie ryjowiska hitleryzmu w Polsce, długotrwałe jątrzenia różnych radiowych “szczekaczek”, pogróżki, bezczelne żądania — wszystko, co długą taśmą doznań wlokło się przez dni, tygodnie i miesiące, poprzedzające wybuch wojny. [...] Chyba parę godzin rozmyślałem tak na brzegu Gopła nad sprawami ogólnymi i swoimi prywatnymi kłopotami, które były niemałe. Nie wiedziałem, co począć, dokąd się udać. Ostatecznie zdecydowałem się zostać tu tak długo, jak się tylko da. Może sytuacja wojenna w ciągu najbliższych dni jakoś się wyjaśni — zastanawiał się dziennikarz.

Kołodziejczyk w swojej książce wspomina kruszwicki rynek jako cichy i spokojny, a dom Uklejewskich traktuje niczym schronienie. Odnotowuje także, że rodzina Czesława gości go w sposób bardzo życzliwy.

- Gościnni gospodarze przygotowali pożywne śniadanie,na które się spóźniłem. [...] Panikarska fama głosiła w mieście, że Niemcy podchodzą już pod Inowrocław. Zgłosił się nawet zdenerwowany mężczyzna, który za przewiezienie go do Warszawy zaofiarował dwa tysiące złotych, sumę na owe czasy imponującą. Był bardzo zdziwiony, że odmówiłem - relacjonuje autor.

Po przyjeździe do Kruszwicy Władysława Żewickiego dyrektora wydawnictwa Dziennika Bydgoskiego Kołodziejczyk postanowił wspólnie z nim opuścić legendarną stolicę i udać się w stronę Warszawy. Jak wspomina dziennikarz, Uklejewscy do końca proponowali mu, pozostanie w swoim domu. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz