Kobylniki
–
wieś
w
Polsce
położona
w woj. kujawsko-pomorskim
nad
jeziorem Gopło, w powiecie inowrocławskim, w gminie Kruszwica. W
latach 1975-1998 miejscowość
administracyjnie należała do województwa bydgoskiego. W
Kobylnikach znajduje się zabytkowy pałac, pełniący funkcję
hotelu, oraz stadnina koni.
Pałac
położony jest we wsi Kobylniki, przy drodze krajowej nr 62, z
Włocławka do Strzelna, 1 km od Kruszwicy. Usytuowany jest w
przepięknym, malowniczym parku, nieopodal jeziora Gopło. Jest
gościnną przystanią dla szukających odpoczynku i oderwania od
codzienności.
Pałac
stanowi doskonałe miejsce wypadowe do zwiedzania Szlaku
Piastowskiego i osobliwości Nadgoplańskiego Parku Tysiąclecia.
Obecnie Pałac w Kobylnikach zarządzany jest przez KOM-ROL Kobylniki
sp. z o. o.
„Kiedy
w roku 1900 landrat (starosta) inowrocławski Hugo Fryderyk Wilhelm
von Moellendorf kazał pobudować kobylnicki pałac, to jednocześnie
otoczył go rozległym parkiem z przyległymi, malowniczo
zakomponowanymi gajami, łąkami, stawami. Do dziś pozostał jedynie
spory kawał owego parku, pieczołowicie pielęgnowany przez
pracowników KOM-ROLU, jednak gdy ktoś uważny, wyposażony w zmysł
wrażliwej obserwacji przejdzie się wokoło, to z całą pewnością
odkryje relikty dawnej kompozycji, nawet w dość dużej odległości
od samej budowli. Tu i ówdzie zdobiące krajobraz potężne drzewa,
ewidentnie posadzone z woli człowieka, nie zaś z przypadku czy
radosnego, witalnego chaosu przyrody dają wyobrażenie o skali
dawnego przedsięwzięcia, szacowanego na kilkanaście hektarów. Do
dziś tu spotkać można stare dęby, buku, lipy, a nawet pojedyncze
okazy egzotycznych krzewów. Możliwe, że to wszystko powstało
jeszcze z inspiracji żony Arnolda von Wilamowitza- Moellendorfa -
Ulryki von Calbo (1820- 1874) słynnej z nieprawdopodobnej
wrażliwości na piękno i proporcje, założycielki prywatnego,
protestanckiego cmentarza rodziny w niedalekim Gaju Wymysłowickim
(szczątkowo przetrwał do dziś, lecz nawet z resztek można
odczytać nieprzeciętną myśl kompozycji) Pałac był rodzynkiem w
tym cieście estetyki. Choć zbudowany bez klasycznie wyraźnych cech
stylowych, w manierze neorenesansu, to łatwo dostrzec w nim
konsekwencję i zdecydowanie architektoniczne. Duża zasługa w tym
licowej cegły, z której wykonana jest całość, oraz przepięknych,
nieraz wręcz misternych detali z kutego żelaza, zdradzających
zarówno indywidualizm zamawiającego (Moellendorfa), jak i
mistrzostwo nieustalonego mistrza kowalskiego. Za każdym razem, gdy
tam jestem owe detale balustrad, krat, okuć wprawiają mnie w
podziw, tym bardziej, że zawsze odkrywam coś nowego. Podobnie
zresztą jest w środku. Wnętrza pałacu są przebudowane tylko w
niewielkim stopniu. Rzecz jasna burzliwe dzieje spowodowały, iż nie
zachował się oryginalny ich wystrój, wyposażenie, jednak i tu
widać troskę pracowników Spółki KOM-ROL o utrzymanie klimatu
rezydencjonalnego, połączenie coraz bardziej uporządkowanej
elegancji z funkcjonalnością (hotel).

Wielki
holl, którego atmosferę buduje panujący niemal półmrok i spory
oryginalny obraz z epoki wygodnie rozprowadza do przestronnych sal.
Wrażenie robi zwłaszcza jadalnia, do której drzwi można rozsunąć
niemal na całą jej szerokość. Światło wielkiego okna
zamykającego wydłużony prostokąt pomieszczenia podkreśla fakturę
drewnianych kasetonów sufitu i ścian ozdobionych olbrzymimi
współczesnymi obrazami zastygłymi we wspólnych ramach, tworzącymi
de facto art.-boazerię... Lecz wtajemniczeni wiedzą, że nie tu
jest skarbiec pałacu, a za niepozornymi drzwiami odgradzającymi
wejście do stosunkowo niewielkiego pokoju. Wszystko, co do tej pory
słyszeliście, czytaliście, czy oglądaliście na ilustracjach o
oryginalnych gdańskich meblach znajduje się tym pomieszczeniu.
Gdybym tylko pokusił się o szczegółowe opisanie wielkiego
kredensu, mogłoby to zająć wiele stron.... Jest niepowtarzalny. Na
każdym jego detalu – podobnie jak na krzesłach, stole, ławie,
komodzie – znać delikatne muśnięcia dłuta rzeźbiarza- mistrza
artysty, kompozytora reliefów, który z każdego szczegółu, niczym
z nut ułożył dzieło przywodzące na myśl muzyczne koncepcje
samego Wagnera gdzie siatka motywów przewodnich, symbolizuje postaci
utworu, idee, uczucia.
Zresztą
nie przypadkiem przywołuję tu samego wielkiego Wagnera –
neoromantyka, wskrzesiciela mitów germańskich, bo gotów jestem się
założyć, iż dynamiczna rzeźba centralnej, płaskiej nadstawy
mebla jest ilustracją jednego z mitów spopularyzowanych w jego
operach... Każde krzesło w tym pokoju, choć na pierwszy rzut oka
podobne, jest osobnym dziełem sztuki. Masywne podłokietniki ławy
wieńczą realistyczne lwie głowy. Takie same, lecz różne w skali
wystają z gzymsów kredensu, komody... i wtedy przypominasz sobie o
tych dwóch wspaniałych lwich posągach strzegących wejścia przy
frontowym ryzalicie. Niemal naturalnej wielkości bestie leżą
leniwie rozparte na swych cokołach, w beznamiętnym geście unosząc
łby. Mamy zatem do czynienia z pewną konsekwencją, bo według
zapewnień meble z tego pokoju są reliktem dawnego wyposażenia
pałacu. Wygląda więc na to, że lwia menażeria kobylnickiego
pałacu nie jest dziełem przypadku, czczą ozdobą, czy efektem
bezideowego gustu, zwłaszcza w zestawieniu z tym, co wiemy o
Moellendorfach. To świadome wykorzystanie symboliki lwa... Aż ręka
swędzi, żeby w tym miejscu wejść głębiej w temat, lecz aby nie
gmatwać głównego wątku, musi nam wystarczyć przypomnienie, iż
lew jest symbolem o wyjątkowym statusie. Postaciom i miejscom dodaje
splendoru, prezentuje ich siłę i męstwo (spotykany w herbach,
pieczęciach kujawskich książąt) , podkreśla wyjątkowe
dokonania, jest strażnikiem miru, zaś jako godło heraldyczne
wyrażał podmiotowość prawną w feudalnym społeczeństwie. Pełno
go w Ewangelii. Mój ulubiony św. Jan w Apokalipsie pisze tak (5,5)
...”I mówi do
mnie jeden ze Starców: Przestań płakać: Oto zwyciężył Lew z
pokolenia Judy, Odrośl Dawida, tak, że otworzy księgę i siedem
jej pieczęci”.
Czyż można się dziwić, że wszedł także do symboliki masońskiej
i to nie tej prostej (kielnia, węgielnica itp.), a zawoalowanej?
Lecz wrażliwy obserwator siedzący w owym kobylnickim gabinecie,
podziwiający zgrabne snycerskie cuda lwich łbów musi w pewnym
momencie poczuć na sobie coś jeszcze – wpatrujące się w niego
kilka par oczu postaci przybyłej tu z mroków historii, pogańskich
mitów, kaplic templariuszy, gotyckiej symboliki...
Jej
zastygłe oblicze, na pierwszy rzut oka niewidoczne spośród
fantazyjnych roślinnych splotów spogląda z rzeźbionych oparć
krzeseł, swą florystyczną czupryną niejako podtrzymuje i
prezentuje herb miejski (na każdym inny), a w zwieńczeniu dając
podstawę dwóm lwom wspartym o tarcze herbowe z wyrytą literą (na
każdym inną).
Owa
postać to nie wymysł fantazji rzeźbiarza, to najczystsze
przedstawienie jednego z najstarszych, najbardziej tajemniczych
symboli, wobec którego nie ma pewności, czy jego znaczenie do końca
dziś prawidłowo odczytujemy. Jest to tak zwany „Zielony
Człowiek”!
Ponieważ
nie miejsce tu na rozwijanie tego fascynującego tematu, więc póki
co musimy poprzestać na ogólnych stwierdzeniach. Otóż Zielony
Człowiek to wizualna personifikacja sił witalnych przyrody,
czczonych przez człowieka jeszcze w mrokach dziejów, a przejęta z
owej mitologii pogańskiej przez gotyckich mistrzów, w kontekście
po dziś dzień nie do końca jasnym. Najbardziej znane jego
przedstawienia spotkać możemy w dawnych świątyniach wzniesionych
przez Templariuszy. Najsłynniejsze pochodzą ze szkockiego kościoła
Templariuszy w Rosslyn (rozsławionego dzięki książce „Kod
Leonarda da Vinci” D. Browna). Jest ich tam ponad 200! Jednak i w
Polsce możemy je spotkać. Idąc do malborskiej zamkowej kaplicy św.
Anny (tam gdzie spoczywa m.in. komtur Brodnicy, a potem wielki
mistrz Zakonu Krzyżackiego Henryk Dusemer von Affberg), możemy
dostrzec przed wejściem od strony fosy, tuż nad portalem, u
zwieńczenia łuków twarz otoczoną liśćmi dębu! Nad wejściem od
strony cmentarza ujrzycie podobny wizerunek, tyle, że dębowy
wieniec obrodził już owocami. Z własnych obserwacji wiem o co
najmniej kilku pomorskich gotyckich świątyniach mających na
zwornikach wyobrażenie Zielonego Człowieka.
Zatem
owo tajemnicze oblicze ma swoją ponadnarodową tradycję,
przenoszoną też dzięki gildiom (zrzeszeniom zawodowym) wolnych
mularzy, czyli wysoko specjalizowanych budowniczych przekazujących
swoje tajemnice zawodowe tylko odpowiednio przygotowanym, wybranym
uczniom (jedna z nich – Companions istnieje do dziś w niemal nie
zmienionej od średniowiecza formule i jej ludzie wznoszą obiekty
według starych wzorów, zasad, a często i technologii;
uczestniczyli w odbudowie gniewskiego zamku).
Organizacje
masońskie uważające się przecież za spadkobierców samego Hirama
(budowniczego pierwszej Świątyni Jerozolimskiej), gildii wolnych
mularzy i dziedziców wszystkich tajemnic świata oczywiście
zaadoptowały dla siebie legendę Zielonego Człowieka. Lecz skąd w
kobylnickim pałacu znalazł się jego wizerunek?
Odpowiedź
jest dość prosta – pałac w Kobylnikach był jedną z siedzib
loży masońskiej Frimaeurloge zum Licht im Osten do której na
przełomnie wieków XIX i XX należeli najbogatsi właściciele
ziemscy okolic Inowrocławia, zaś Hugo Wilamowitz-Moellendorff
(1840-1905), landrat inowrocławski, naczelny prezes prowincji
poznańskiej, właściciel klucza dóbr Kobylniki, wystawca pałacu z
całą pewnością do nich się zaliczał.
Jeden
ze starszych pracowników spółki Kom-Rol opowiadał mi, iż z kolei
jemu opowiadano, że kiedy po wojnie przejmowano pałac, chcąc go
zaadoptować na potrzeby PGR-u, to część ludzi z pewnym
przestrachem wchodziła do sporej sali na piętrze, ponieważ ta
miała ściany obite jakimś ciemnym materiałem, zaś na tle niemal
czarnego sufitu widniały wymalowane konstelacje gwiezdne...
Na
przełomie wieków XIX i XX Inowrocław był silnym ośrodkiem
masońskim. Aby nie przeciągać tego tematu, dość powiedzieć, że
np. 6 marca 1921 roku w gmachu loży masońskiej przy ul. Solankowej
odbyło się nadzwyczajne zebranie polskich wolnomularzy, na którym
dr Wilhelm Warschauer z Inowrocławia wybrany został zastępcą
Wielkiego Mistrza...
Wróćmy
jednak do Zielonego Człowieka. Obchodząc pałac wokół nie sposób
nie zwrócić uwagi na niezwykłej urody kute w żelazie balustrady,
kraty, detale. Przy uważniejszym spojrzeniu, dostrzeżemy, że
centralny ośrodek, z którego niemal na każdym przęśle wychodzą
wszystkie arabeskowe sploty stanowi wyobrażenie ludzkiej twarzy,
takiej jak ta na oparciach. Tak więc – jak widać – tajemnicza,
przedwieczna personifikacja witalnych sił przyrody strzeże do dziś
kobylnickiego pałacu.
Jest
w tym obiekcie jeszcze co najmniej kilka swoistych rebusów:
architektonicznych i symbolicznych, lecz nade wszystko szacunek oraz
podziw należy się obecnym właścicielom za troskę o pałac, za
to, że nie podzielił losu setek podobnych budowli, które przejęte
po wojnie przez PGRy poszły w ruinę lub zostały rozkradzione.
Niemiecka
przeszłość nie ma tu nic do rzeczy, a zresztą trzeba wiedzieć,
iż bodaj najsłynniejszy z Wilamowitz-Moellendorfów – Ulryk
(światowej sławy filolog klasyczny, ur. 22 grudnia 1848 r., zm. 25
września 1931 r) sam siebie nazywał Origine Cujavus! Od 1910 roku
był członkiem Polskiej Akademii Umiejętności. Jego prochy
spoczywają na pobliskim cmentarzu w Markowicach, gdzie świadomie
chciał być pochowany, mimo, że od 1919 roku te ziemie należały
już do Polski!”
Klan
Wilamowitz
Po
wdrożeniu reformy uwłaszczeniowej Offiziers-Witwenkasse, w imieniu
której gospodarzył na majątku markowickim dzierżawca, niezbyt
radziła sobie z opłacalnością w swoich kujawskich dobrach i już
w 1836 r. odsprzedała je za 47000 talarów młodemu,
dwudziestotrzyletniemu szlachcicowi z okolic Wittenberga, Arnoldowi
Wilamowitz-Moellendorffowi (1813-1888). Arnold nosił również
imiona Eugen Tello Heinrich i urodził się 28 czerwca 1813 r. O
możliwości kupna majątku młody szlachcic pruski dowiedział się
od swojej starszej siostry Emmy, która wraz ze swoim małżonkiem
Fritzem von Schwanenfeld już wcześniej gospodarzyła w nabytych
niedalekich dobrach Kobylniki. To po niej, Emmie von Schwanenfeld,
najstarszy syn Arnolda, Hugon, późniejszy naczelny prezes prowincji
poznańskiej, odziedziczył dobra kobylnickie. Arnold był synem
Teodora Wilamowitza dziedzica dóbr rycerskich Strigleben koło
Perlebergu i Ernestyny z domu von Bonin.
Wilamowitz-Moellendorff
nabył 3769 mórg ziemi uprawnej wraz z lasem (670 mórg). Nadto
zabudowania majątkowe i folwarczne, stary drewniany dwór oraz: 20
koni, 54 woły, 6 krów i 42 świnie. W dniu nabycia dóbr w majątku
markowickim znajdowało się: 30 koni, 60 wołów, 11 źrebaków, 10
krów, 20 jałówek i 42 świnie. U dzierżawcy owiec znajdowało
się: 5 krów, 855 owiec i 145 owczych jagniąt. Także inwentarz
deputatowy, z którego korzyści czerpali robotnicy folwarczni, a
mianowicie: 46 krów, 8 jałówek i 50 świń. Różnica w inwentarzu
nabytym przez Wilamowitza-Moellendorffa a ilościami wykazanymi w
dniu zawarcia transakcji, stanowiła własność dzierżawcy majątku.
Na przełomie lat 1835/36 r. dominium markowickie liczyło 2631 mórg
i folwark Gaj 1370 mórg wraz z 677 morgami lasów. W Gaju na tzw.
Nowinach znajdowały się na areale 205 mórg łąki i pastwiska
założone po karczunku lasu. Wówczas też uprawiano na majątku:
pszenicę, żyto, rzepak, owies, jęczmień, proso, wykę, groch,
fasolę, ziemniaki i koniczynę czerwoną. Już pod koniec roku 10
grudnia 1836 r. majątek markowicki, za najwyższym rozkazem
gabinetowym, uzyskał przywilej dóbr rycerskich -
Rittergut.
Wilamowitze
byli szlachcicami pochodzenia polskiego, na co wskazuje chociażby
ich nazwisko z typowo polską końcówką -ic(z), tą samą - jak
pisze Marian Plezia - co w wyrazach starośc-ic, wojewodz-ic,
pan-icz. Przy pomocy takiej końcówki nazywano syna po ojcu. Tak
samo jak Piotrowicz znaczyło kiedyś tyle, co syn Piotra a
Klemensiewicz tyle, co syn Klemensa, imię Wilamowic oznaczało syna
Wilama, czyli Wilhelma. Miejscowość o nazwie Wilamowice, czyli
pochodzenia odimiennego od Wilama, spotyka się po kilkakroć na
ziemiach polskich. Wilamowitze nosili też polski herb Ogończyk,
który przed wojną widniał na frontonie nieistniejącego już dziś
dworu markowickiego. Stanowili oni odgałęzienie rodu pochodzenia
litewsko-polskiego, które w XVIII w. przez Śląsk przeniosło się
do Prus i tam zniemczyło. Drugą część nazwiska Moellendorf,
gałąź ta otrzymała dopiero w roku 1813 drogą adopcji przez
starego fryderycjańskiego feldmarszałka Wicharda Joachima von
Moellendorffa, który po drugim rozbiorze, a dokładniej po sejmie
grodzieńskim, po 20 stycznia 1793 r., na czele 15-tysięcznego
korpusu pruskiego został skierowany do zajęcia Gdańska i Torunia.
Po utarczkach pod Sierakowem koło Rawicza i pod Kargową (27
stycznia 1793 r.), a następnie pod Gnieznem, ówczesny generał W.
J. Moellendorff okupował Wielkopolskę. Moellendorff obok
Massenbacha stanowili część kamerryli dworskiej króla Fryderyka
Wilhelma II, potępiającej rozbiór Polski.
Wśród
wielu informacji znajdujemy takie, iż dziadek nabywcy Markowic,
Arnolda Wilamowitza-Moellendorffa, nie znał języka niemieckiego,
ale już jego syn Teodor, ojciec Arnolda, odznaczył się w wojsku
pruskim w bitwie z Napoleonem pod Pruską Iławą, w 1807 r. Sam
Arnold, choć uważał się za Niemca i wiernopoddańczą czcią
otaczał dynastię Hohenzollernów, panującą w Prusach do 1918 r. -
pisał Marian Plezia - zachował zdaje się wiele cech polskiego
szlachcica. Był ponoć dobrym koniarzem i hreczkosiejem, z polskimi
sąsiadami (przynajmniej z niektórymi) całował się z dubeltówki,
a swemu sławnemu synowi Ulrykowi do śmierci nie wybaczył, że
wybrał karierę naukowca, a nie chciał zostać oficerem kawalerii
jak jego starszy brat Tello. Jego dobre stosunki z polskim
sąsiedztwem zaznaczyły się w roku 1848, kiedy to podczas Wiosny
Ludów panowanie pruskie w Wielkopolsce uległo nagłemu zachwianiu i
wielu niemieckich osadników w popłochu opuszczało kraj.
Wilamowitzom wystawiono wprawdzie wtedy wartę polską pod drzwiami,
ale raczej dla ochrony ich samych niż dla pilnowania ich. Kiedy z
kolei sytuacja się zmieniła i zaczęły się prześladowania
powstańców, żona Arnolda, Ulryka, dopomogła ściganemu przez
wojsko pruskie znajomemu Polakowi w ucieczce do Królestwa poprzez
pobliską granicę. Z tym wszystkim byli to już wtedy patrioci
pruscy i takie uczucia przekazali swym dzieciom. Chociaż w jednym z
fragmentów „Wspomnień”, Ulryk syn Arnolda, światowej sławy
filolog, odnotował, iż: Nasz herb jest polski i wspólny całej
grupie rodzin, to w innym znajdujemy stwierdzenie, iż u niego w domu
nie panuje polnische Wirtschaft, tak jak on sam, nie jest Polakiem.
Dom Wilamowitzów-Moellendorff był patriotycznie pruski - a jak
odnotował cytowany już Marian Plezia - tym obcym nam już dzisiaj
rodzajem patriotyzmu, który identyfikuje ojczyznę z dynastią
panującą, w tym wypadku z Hohenzollernami. W salonie wisiały
portrety pary królewskiej, a po 1871 r. pary cesarskiej.
Po
nabyciu 4 czerwca 1836 r. dóbr markowickich Arnold
Wilamowitz-Moellendorff przystąpił do przekształcania majątku
zaprowadzając nowy ład gospodarczy. Zastał tutaj powszechnie
stosowaną uprawę trójpolową, która nie dawała takich efektów
ekonomicznych, co system płodozmianu. Gleba w tej części Kujaw
była bardzo urodzajną, ale niezwykle trudną w uprawie. W latach
suszy zamieniała się w skałę, niedającą się uprawić,
natomiast w latach przekropnych w nieprzejezdną maź błotną. Przez
trzy lata parał się z trudami podniesienia na wyższy poziom
majątku, by ostatecznie w 1839 r. zadecydować o osiedleniu się na
Kujawach. W tymże roku zamieszkał w Markowicach ze swoją młodą
żoną Ulryką z von Calbo (1820-1874). W zapiskach rodzinnych
odnoszących się do wspomnień z pierwszych lat bytności
Wilamowitzów-Mollendorff na Kujawach, zachowała się informacja
mówiąca o dniu przybycia nowożeńców do markowickiej majętności:
Z Priegnitz, gdy już nieco odremontował upadły majątek,
sprowadził swoją żonę w 1839 roku, którą był zmuszony zanieść
na rękach do dworu, gdyż powóz wiozący młodą parę ugrzązł „w
bezdennym błocie”. Słomiana strzecha w czasie deszczu przeciekała
i pierwsze dziecko trzeba było ratować od szczurów. Opis ten,
zapewne daje obraz obfitującego w opady roku 1839, które zmieniły
kujawskie pola i drogi w „bezdenne błoto” oraz pokazuje, iż
młody dziedzic w pierwszej kolejności skupił się nad
podniesieniem na wyższy poziom gospodarstwa.
Ulryka
najpewniej wniosła znaczący posag, którego część została
przeznaczona na budowę nowego dworu. Wzniesiony on został już w
1841 r. w stylu neorenesansowego piętrowego pałacyku, którego
otoczeniem zajęła się sama dziedziczka. Tak więc, urządziła
wokół niego park krajobrazowy wysadzając w nim wiele, w tym
dotychczas nieznanych na Kujawach, gatunków drzew i krzewów. Były
w nim m.in.: platany klonolistne, dęby szypułkowe, wiązowce
zachodnie, brekinie, lipy, wierzby, tuje amerykańskie, magnolie oraz
liczne krzewy ozdobne. Przed pałacem znajdował się sztucznie
wybudowany, spełniający funkcje melioracyjne, staw pełen łabędzi
i ptactwa wodnego. Uzupełnieniem całości był szereg budowli małej
architektury ogrodowej. Integracyjną częścią parku przydworskiego
było znajdujące się o kilkadziesiąt metrów na północ, przy
drodze do Inowrocławia, założenie parkowo-ogrodowe zwane Kampel,
którego opis znajduje się we wstępie do niniejszego opracowania.
Dziełem Ulryki był również założony w 1864 r. w Gaju
Wymysłowickim, znajdującym się w obrębie folwarku Gaj - nazwanego
przez właścicieli Moellendorff, prywatny cmentarz rodzinny, którego
opis znajduje się w podrozdziale poświęconym
Wymysłowicom.
Nowością
w dotychczasowej uprawie było wprowadzenie w obrębie całej
majętności płodozmianu, czyli optymalnego doboru następujących
po sobie, z roku na rok, upraw poszczególnych roślin. Markowice
podzielono na trzy obszary uprawowe: (I) czarnoziem okalający wieś
Markowice z wydzielonymi 9 polami oraz łąkami zwanymi czarnym
ugorem położonymi na granicy, z Żernikami i Kruszą Duchowną,
(II) jasne gliny rozciągające się w zachodniej części majątku z
6 polami i (III) folwark Gaj, później nazwany Mollendorf, również
z 6 polami. Na poszczególnych polach pierwszego obszaru uprwiano: 1
- rzepak na oborniku, 2 - pszenicę, 3 - ziemniaki na jesienią
przyoranym oborniku, 4 - jęczmień z wsiewką koniczyny, 5 -
koniczynę, 6 - koniczynę jako poplon, 7 - pszenicę, 8 - groch na
jesienią przyoranym oborniku, 9 - pszenicę. Na drugim obszarze: 1 -
pszenicę na oborniku, 2 - ziemniaki, 3 - groch na oborniku, 4 -
pszenicę, 5 - owies z wsiewką koniczyny, 6 - koniczynę. Na
gruntach folwarku Gaj uprawiano na polach: 1 - po przyoranym jesienią
oborniku, groch, 2 - koniczynę, 3 - pole, na zimę obornikowane
stanowiące uprawę deputatową pracowników folwarcznych, pod uprawę
ziemniaków, 4 - Owies z wsiewką koniczyny, 5 - koniczyna, 6 -
koniczyna, jako poplon.
Jak
podają statystyki w 1860 r. w majątku znajdowało zatrudnienie 70
rodzin, co dawało łącznie 177 robotników, do tego w okresie
letnim znajdowało tutaj zatrudnienie jeszcze 70 robotników
sezonowych. Byli oni niezbędni do prac pielęgnacyjnych, przy
ręcznej walce z chwastami w zbożach (gracowanie międzyrzędzi) i
wszystkich innych uprawach, a w późniejszych latach przy
pielęgnacji plantacji buraczanych.
Wydarzenia
Wiosny Ludów 1848 r. nie ominęły Markowic. We wsi sformowany
został oddział polskich kosynierów, który ćwiczył się do boju
na pobliskich łąkach pod Żernikami. Kiedy ruchy powstańcze uległy
spotęgowaniu, a w samym Strzelnie doszło do krwawych zajść,
rodzina Wilamowitzów-Moellendorff na krótko schroniła się pod
opiekuńcze skrzydła armii i władz pruskich, udając się do
Bydgoszczy. Wówczas też Ulryka żona Arnolda znajdowała się w
stanie błogosławionym i gdy przyszedł czas na rozwiązanie, powiła
w markowickim dworze 22 grudnia 1848 r. syna, któremu nadano imiona
Ulryk Emo Fryderyk Wichard. Był on z kolei trzecim dzieckiem, po
braciach Hugonie (1840-1905) landracie inowrocławskim, naczelnym
prezesie prowincji poznańskiej i Tello (1843-1903), późniejszym
oficerze kawalerii i podpułkowniku pruskim.
Wilamowitzowie-Moellendorff mieli jeszcze najmłodsze dziecko,
czwartego syna, Georga Wicharda (1852-1910) majora armii pruskiej.
Arnold stworzył podwaliny największej fortuny ziemiańskiej na
Kujawach Zachodnich. Wraz z bratem Otokarem w 1864 r. otrzymał tytuł
barona należny również jego następcom na dobrach rycerskich
Markowice. 22 maja 1867 r. senior rodu Arnold przyjmował w
Markowicach ks. arcybiskupa Halkę Ledóchowskiego. Pasterz
archidiecezji wizytował Kościelec i Inowrocław, a udając się do
Strzelna nawiedził również Markowicką Madonnę.
Najstarszy
syn Arnolda Wilamowitza-Moellendorff, Hugon, który nosił również
imiona Theodor Wichard Freiherr, został mężem stanu i politykiem
pruskim. Został on również następcą Arnolda na kujawskich,
rodzinnych dobrach rycerskich. Urodził się 18 czerwca 1840 r. w
Markowicach. Był on absolwentem Akademii Rycerskiej w Brandenburgu,
studiował również prawo i nauki o państwie na uniwersytetach w
Heidelbergu i Berlinie. Był referendarzem oczekującym na zdanie
egzaminu asesorskiego w 1866 r., kiedy jego kandydaturę na
stanowisko landrata inowrocławskiego wysunął naczelny prezes
prowincji poznańskiej Karl von Horn. Ostatecznie stanowisko landrata
objął 24 kwietnia 1867 r. i już w październiku przyczynił się
do utworzenia w swojej rodzinnej wsi, Markowicach, za zezwoleniem
ministra spraw wewnętrznych, siedziby dystryktu policyjnego. W 1875
r. podjął próby utworzenia, z części powiatu inowrocławskiego,
nowego powiatu strzeleńskiego. Swoje starania uzasadniał
trudnościami administrowania, wynikającymi z dużego obszaru
największego wówczas powiatu w Poznańskiem oraz ze skomplikowanej
sytuacji narodowościowej. Gdy w Berlinie odrzucono jego propozycję,
Wilamowitz-Moellendorff zrezygnował ze stanowiska landrata w 1875 r.
i wycofał się na kilka lat z życia publicznego osiadając w
dobrach rodzinnych w Markowicach. Jego plany ziściły się dopiero
po dziesięciu latach. Zarządzeniem ministra spraw wewnętrznych
Roberta von Puttkamera z 11 lutego 1886 r. utworzono m. in. powiat
strzeleński, powstały z podziału powiatu inowrocławskiego. Jako
landrat inowrocławski wykazał się dużą zręcznością w
stosunkach z pograniczem Królestwa Polskiego i rosyjską
administracją, za co poseł rosyjski w Berlinie proponował dla
niego Order Świętego Stanisława II klasy.
Jak
odnotowano w zapiskach rodzinnych, Hugon objął zarząd nad dobrami
rodzinnymi w 1875 r., po tym jak jego ojciec Arnold poważnie
zachorował. W tym też czasie młody dziedzic trafił na dość
sprzyjające warunki dla rozwoju majątku. Nowością na Kujawach
stała się uprawa buraka cukrowego. Pierwszą w regionie cukrownię
wybudowała w 1875 r. Spółka Akcyjna w pobliskim Janikowie.
Intensyfikacja uprawy i płynące z niej korzyści zmobilizowały
Hugona do uniezależnienia się od cukrowni janikowskiej. W tym celu
wspólnie z sąsiadem z Kruszy Wielkiej, Nehringiem, założył
Towarzystwo Handlowe, które w 1879 r. wybudowało cukrownię w
pobliskich Mątwach. W dwa lata później w 1881-1882 r. cukrownia
uzyskała połączenie kolejowe z Inowrocławiem. Towarzystwo
Handlowe wybudowało również całą sieć linii konnej kolejki
wąskotorowej, tzw. buraczanej, która połączyła okoliczne majątki
ziemskie z cukrownią. Na początku XX w. konie zastąpione zostały
lokomotywami parowymi. Już w czasie pierwszej kampanii cukrowniczej
w 1880 r. cukrownia ta przerobiła 417146 cetnarów buraków, a jej
potencjał produkcyjny wzrósł w 1900 r. do 1330600 cetnarów
przerobionego surowca. Przed 1885 r. dominium, czyli tzw. dobra
rycerskie zamieszkiwało: w Markowicach 378 mieszkańców w 20
domach, w tym ewangelików 118; w Gaju - Moellendorfie było 6 domów
ze 106 mieszkańcami. Natomiast we wsi gminnej w 21 domach mieszkało
241 mieszkańców, w tym zaledwie 18 ewangelików, zapewne urzędników
dystryktu policyjnego i poczty. Dla porównania w 1910 roku Markowice
ogółem zamieszkiwało 760 osób.
Arnold
Eugen Tello Heinrich Erdman Freiherr von Wilamowitz-Moellendorff,
nabywca i pierwszy pruski dziedzic dóbr rycerskich Markowice, zmarł
2 stycznia 1888 r. i został pochowany na rodzinnym cmentarzu
ewangelickim założonym przez jego żonę Ulrykę, w pobliskim
lesie, nazywanym Kobylarz, w tzw. Gaju Markowickim. Spoczął tam w
jednym grobowcu z wcześniej zmarłą, bo 26 listopada 1874 r., żoną
Ulryką. Więcej o tym cmentarzu w rozdziale poświęconym Gajowi
Wymysłowickiemu.
Koniec
lata osiemdziesiątych przyniósł Hugonowi ożywienie w jego życiu
i aktywności politycznej. Już w latach siedemdziesiątych, jako
poseł do parlamentu pruskiego zapowiadał się na dobrego polityka.
W 1888 r. zasiadał w Radzie Państwa i Królewskiej Izbie Panów. W
roku 1890 Hugon von Wilamowitz-Moellendorff został powołany na
stanowisko prezesa prowincji poznańskiej obejmującej swym zasięgiem
całe Wielkie Księstwo Poznańskie. W rok później nabył sąsiednie
dobra rycerskie Żerniki, których nazwę wcześniej zmieniono na
Schönwert. Już w 1867 r. Dziennik Poznański w numerze 149 donosił,
iż: Istnieje obawa, że wieś Żerniki, własność niegdyś
generała Kołaczkowskiego a dziś jego zięcia Bardzińskiego,
przejdzie w ręce innoplemieńcze. Właściciel jest zmuszony do
sprzedaży areału 1025 mórg wybornej ziemi. Do wsi przywiązany
jest głos na sejm a stanowi przewyżkę nad połową głosów.
Możność, podobno, nabycia za 70 tys. talarów, z czego w gotówce
30 tys. (Wiadomość z inowrocławskiego). Tak po prawdzie, to
właścicielką Żernik była po ojcu córka generała, Klementyna
Kołaczkowska, zamężna Bardzińska. W kilkanaście lat później
ten sam Dziennik Poznański pod datą 24 marca 1880 r. donosił, że
Żerniki (Schönwerth) z przeszło 1700 morgami nabył od Żyda
właściciel Kościelca, Adolf Poniński. W latach siedemdziesiątych
XIX w. w tych okolicach działał kupiec żydowski Samuel Hirsch,
który skupował wcześniej zadłużoną ziemię chłopską, nie
gardząc również majątkami ziemskimi. Takich transakcji dokonał
również w Wymysłowicach i Markowicach, odsprzedając następnie
ziemię chłopską Arnoldowi Wilamowitzowi-Moellendorff. By dopełnić
obrazu transakcji Żernik należy wspomnieć, że w 1886 r. Hugon
Wilamowitz-Moellendorff nabył w drodze licytacji należące do
Waleriana Rutkowskiego, syna Ignacego i Aldoji z Solerzyńskich,
niedaleki majątek Piotrkowice. Walerian ożeniony był z Władysławą
Bojanowską córką Józefa i Konstancji z Grabowskich z Górzewa i
jeszcze przed sprzedażą Piotrkowic zamieszkał w Markowicach, w
których wymieniony został 1879 r. jako posesor. Z kolejnej
informacji zaczerpniętej z cytowanego już Dziennika Poznańskiego z
dnia 23 maja 1891 r. dowiadujemy się, iż: Naczelny prezes księstwa
Wilamowitz zamienił dawne swe Piotrkowice na wieś Żerniki,
własność Ponińskiego z Kościelca.
Od
tego też czasu całość dóbr markowickich traktowano, jako jeden
wielki i niepodzielny Familienfideikommis, czyli powierzone wierności
rodzinne w drodze dziedziczenia wielkiej własności ziemskiej.
Polegało to na przejęciu majątku tytułem spadku na spadkobiercę
z zastrzeżeniem, że nie przysługuje mu prawo sprzedaży, zastawu
itp. Całe dobra rycerskie liczyły 5167 mórg, tj. 1319 ha, w tym:
2403 morgi w samych Markowicach, 1606 mórg folwark Gaj - Mollendorf
i 1157 mórg grunty Żernik - Schönwert.
Hugon
von Wilamowitz-Moellendorff na stanowisku prezesa prowincji pozostał
do 1899 r. W międzyczasie stał się spadkobiercą klucza dóbr
Kobylniki, które odziedziczył po siostrze ojca, ciotce Emmie von
Schwanenfeld. Tam też wybudował w latach 1902-1903 pod kierunkiem
architekta Grisebacha z Berlina, eklektyczny, o cechach neogotyckich,
pałac rodowy, w którym spędził ostatnie lata życia. Kobylniki
wraz z Łagiewnikami przed rokiem 1785 były własnością Piotra
Rostkowskiego, podstolego winnickiego, które to włości, następnie
dzierżył najstarszy syn jego, Kazimierz. Dobra rycerskie Kobylniki
w 1905 r. liczyły 1981 ha i składały się z samej siedziby zwanej
wówczas Kobelniki - 555 ha i folwarków: Kraszyce - 332 ha,
Łagiewniki - 632 ha i Rożniaty - 462 ha. W 1905 r. Kobylniki
wykazywane były jako Herrschaft Rittergut, czyli siedziba panującego
na dobrach rycerskich i do wymienionych wyżej folwarków dochodziły
jeszcze Markowice - 1060 ha, Lipie k. Gniewkowa – około 1108 ha i
Żerniki 262 ha, co dawało łącznie 3322 ha. Lipie w 1493 r.
stanowiły dobra Lipskich h. Pomian, w XVII w. Mniewskich, w 1705 r.
należały do Władysława Mniewskiego, następnie
Wolskich.
Nominacja
na stanowisko prezesa prowincji oraz przejęcie Kobylnik po ciotce
Emmie, spowodowały wprowadzenie nowej organizacji pracy w
posiadłościach rodowych Hugona. Dyrektorem w dobrach kobylnickich
był Mengdehe, natomiast w dobrach markowickich Lange. W majątku w
Markowicach zatrudnieni byli, poza dyrektorem, również inni
urzędnicy, a mianowicie: trzech inspektorów dla poszczególnych
folwarków (Markowice, Gaj - Moellendorf, Żerniki), księgowy -
płacowy, pomocnik - pisarz, zarządca - administrator i leśniczy. W
gospodarstwie w zawodach rzemieślniczych: kowal, kołodziej i jego
pomocnik, ogrodnik, murarz, maszynista pługa parowego i technik
mechanik w randze urzędnika - mechanizator. Z danych z okresu
poprzedzającego wybuch I wojny światowej dowiadujemy się o
sytuacji socjalnej panującej wśród robotników rolnych w dobrach
markowickich. Żonaty robotnik otrzymywał wolne mieszkanie dla
siebie i rodziny, działkę uprawną wraz z ogrodem, drewnianą
obórkę oraz ordynarię w postaci wynagrodzenia, w części w
gotówce i w części w naturze. Właściciel zawierał z nim
kontrakt roczny, w którym szczegółowo określano wzajemne prawa i
obowiązki. Samotni znajdowali się na utrzymaniu dworu. Żonaty
robotnik otrzymywał rocznie: 15 cetnarów ziemniaków, 40 cetnarów
węgla, 0,5 sążnia drewna, 730 litrów mleka, 52 mendle jajek, 29
kg masła, 22 przejazdy darmowe do Inowrocławia lub Strzelna,
deputat w gotówce (ok. 50 marek) i wynagrodzenie roczne w wysokości
800 marek. Łącznie dawało to około 1236 marek.
W
1885 r. zmarła jego pierwsza żona, z którą miał trójkę dzieci:
córkę Hildegardę (1869-1947), syna Fryderyka (Fritza) (1872-1944)
i najmłodszą córkę Elfriedę Wandę poślubioną Arnoldowi von
Rosensteilowi, landratowi w Lesznie, która była dziedziczką dóbr
Lipie (1108 ha), koło Gniewkowa. Drugą żoną Hugona została Lili
von Schenck (zm. 1898 r.). Baron Hugo von Wilamowitz Moellendorff
zmarł na skutek nieszczęśliwego upadku z konia 30 sierpnia 1905
r.
Następcą
Hugona na dobrach markowickich został jego zięć Claus Henning
Ferdinand von Heydebreck, który 22 czerwca 1891 r. poślubił jego
córkę Hildegardę. Chociaż Hildegarda właścicielką Markowic
została po śmierci ojca, to dopiero w 1908 r. zamieszkała wraz z
małżonkiem Clausem w swych rodowych dobrach. Claus urodził się 15
lutego 1859 r. w Pasewalk, leżącym na Pomorzu Przednim, ok. 30 km
na południowy zachód od Szczecina. Był synem generała Henniga von
Heydebrecka (1828-1904) i Anny von Colmar (1837-1879). Natomiast
Hildegarda urodziła się 20 maja 1869 r. w Inowrocławiu. Ojciec był
wówczas landratem inowrocławskim. Matką Hildegardy była pierwsza
żona Hugona, Josephine von Roy, pochodząca z Wierzbiczan w powiecie
inowrocławskim. Claus zmarł 2 września 1935 r. i został pochowany
na cmentarzu w Gaju Wymysłowickim, natomiast Hildegarda 17 listopada
1947 r. w Blankenburgu niedaleko Magdeburga w Saksonii.
Hugon,
a następnie jego zięć Claus, dokonali wiele ulepszeń inwestując
wielokierunkowo w markowickich dobrach. Na folwarku w Gaju -
Moellendorfie pobudowali: kilkudziesięciostanowiskową oborę,
spichlerz, nowe stodoły i rządcówkę. W Markowicach wystawili pod
koniec XIX w.: murowano-szachulcową rządcówkę, dom mieszkalny dla
urzędników, stajnie i obory (w drugiej połowie XX w. wielokrotnie
przebudowane), paszarnię, budynek inwentarski (1892 r.) oraz na
przełomie XIX i XX w., zapewne już sam Claus, murowane ogrodzenie
parku krajobrazowego i pałacu. Heydebreck wystawił również, około
1910 r., duży spichlerz zajmujący centralne miejsce podwórza
gospodarczego. Postacią szczególną w dziejach rodziny
Willamowitzów-Moellemdorff, która rozsławiła ten ród, był
urodzony 22 grudnia 1848 r. właśnie w Markowicach, światowej sławy
filolog, profesor uniwersytetów w Gryfii, Getyndze i Berlinie, Ulryk
Fryderyk Wichard. Tutaj spędził dzieciństwo, aż do czternastego
roku życia, kiedy to został przez rodziców oddany do szkoły
średniej w Pforta nad Saalą, tutaj przez całe życie często, choć
przeważnie na krótko powracał, zwłaszcza na wakacje letnie.
Pisząc w późnej starości Wspomnienia sławił bardzo żarliwie
piękno i uroki Kujaw, ziemi, gdzie:...w nieskończoności
rozpościerają się równiny, poprzerywane wsiami z wieżami
kościelnymi i kominami fabrycznymi. Cieniste aleje biegną wśród
zielonych i żółtych pól, albo po czarnej ziemi ornej, a w zimie
poprzez oślepiającą biel śniegu. Wysoko w górze przeciągają
chmury – tych nigdzie nie widziałem równie pięknych i bogato
ukształtowanych. W Wiedniu podczas odczytu, który poświęcony był
krajobrazowi greckiemu, tak zaczął swoje wystąpienie Willamowitz:
Pochodzę z Kujaw, z tego samego kraju, który wydał poetę
polskiego Kasprowicza.
Więcej
o tym uczonym i jego rodzinie przeczytacie w mojej książce
„Markowice. Z dziejów sanktuarium i wsi”. Tam też obszerne
źródła, z których czerpałem pisząc książkę.
Ród
Von
Wilamowitz-Moellendorff
(niemieccy właściciele ziemscy), właściciele dóbr na Kujawach w
tym okresie, m.in. Markowic, Bożejewic, Wymysłowiec, Kobylnik,
Łagiewnik i Rożniat.
Hugo
Wichardt Theodor Freiherr von Wilamowitz-Moellendorff (ur.
w 1840 r, zm. 30 sierpnia 1905 w Kobylnikach). Był
synem Arlolda von Wilamowitz-Moellendorffa i Ulryki von
Wilamowitz-Moellendorff. Był landratem inowrocławskim, w tym samym
czasie pełnił funkcję naczelnego prezesa prowincji poznańskiej.
Był ojcem Hugona
Fryderyka Wilhelma von Wilamowitz-Moellendorff.
Hotel
organizuje: szkolenia, kursy, konferencje, sympozja, seminaria,
przyjęcia okolicznościowe, studniówki, bale sylwestrowe, bankiety,
imprezy towarzyskie, zjazdy, ogniska, pikniki, imprezy plenerowe. Dla
zainteresowanych organizowane są kuligi z zaprzęgiem konnym. Pałac
przyjmuje również gości Ogólnopolskich Spotkań Literackich.
Materiały
zebrał: Bartłomiej Grabowski
Żródła: